Nickelback - How You Remind Me

czwartek, 29 stycznia 2015

ROZDZIAŁ XVI

Wiem, że bardzo długo mnie tu nie było i przepraszam. Jeśli ktokolwiek czyta jeszcze tego bloga to zapewniam, że teraz nie będzie już takiej przerwy. 
Niestety, najpierw skasował mi się rozdział i byłam wściekła bo nie udało mi się go w żaden sposób odzyskać a był naprawdę długi. Później zaczęłam coś skrobać ale spalił nam się router i nie było internetu a orange zrobiło nam takie przeboje, że w nowym co chwile coś się wyłączało. Ale tak oto jestem dzisiaj, tu, teraz i wstawiam nowy rozdział. Dedykuję go osobie, która zapytała kiedy się pojawi w komentarzach pod rozdziałem XV. Pozdrawiam!

- Na Merlina! – Snape złapał się za obolałą głowę i wykrzywił usta – co się dzieje? – obraz wirował, sufit zamieniał się na miejsca z betonową posadzką a on próbował sobie przypomnieć co się właściwie stało.  Mrużąc oczy podjął nieudaną próbę odczytania godziny ze starego czarodziejskiego zegarka. Dostał go w dniu siedemnastych urodzin od… ale nie, przecież nie o tym miał myśleć.  Zaraz… co właściwie… a tak! Co się stało.
Chwila skupienia wystarczyła, żeby zbeształ sam siebie.
No bo co miało się stać?! Przesadził z Ognistą. Zapewne nie dalej jak za godzinę do jego drzwi będzie się dobijać wściekła jak osa Hermiona, której kochana Minnie jeszcze na śniadaniu przekaże najświeższe rewelacje prosto z komnat starego nietoperza. Tak, z całą pewnością właśnie taki będzie ciąg przyczynowo skutkowy. Chociaż… nie, coś tutaj nie gra.
Przecież gdyby to wszystko miało dotrzeć do zarozumiałej Granger… to McGonagall byłaby tutaj i nacierałaby mu uszu za niestosowne zachowanie.
Ach, ależ jesteś błyskotliwy – warknął sam do siebie rozeźlony nauczyciel i zaraz poczłapał się (a trzeba wiedzieć, że szło mu naprawdę mozolnie) do toalety, gdzie obmył twarz lodowatą wodą.  Nie pomylił się twierdząc, że to w jakiś sposób pomoże. Bo istotnie pomogło mu zebrać siły i w końcu przypomnieć sobie, że jest Mistrzem Eliksirów. I jako Mistrz Eliksirów ma pełne prawo zażyć wyważony przez siebie eliksir na kaca. Zresztą nie tylko na kaca, bo Severus musiał najpierw dojść do siebie a i to nie odbyło się bez pomocy magicznego trunku.

Jednakże… każdy medal ma dwie strony. Nagle jak grom z jasnego nieba na mężczyznę spadły wszystkie wydarzenia wczorajszej nocy i  już po chwili był pewien, że nie zostanie obsztorcowany przez małą, zarozumiałą Granger ani wyśmiany przez gadatliwą Minerwę, która mogłaby wszystko wypaplać.
Nie zostanie, bo został porzucony. Co więcej, owo porzucenie było jak najbardziej uzasadnione.
- KURWA – wrzasnął na cały głos i uderzył pięścią w ścianę. Czuł jak złość przelewa się w nim falami i krzyżuje z bezdennym poczuciem winy.
Jak mógł mieć pretensje do znienawidzonej przez siebie przemądrzałej uczennicy skoro sam nie dość że zachował się jak zwyczajny dupek to jeszcze nie miał na tyle honoru, żeby jej o tym powiedzieć!
A teraz? Miał pewność, że już za późno. Odkryła jego najgorszą stronę.
- A pomyślałby kto, że większość uczniaków z zamiłowaniem pielęgnuje myśl, że już gorszy być nie mogę – sarknął do siebie podchodząc do barku. Dziękował sobie w myślach, że niedawno uzupełnił braki. Sięgnął po butelkę mugolskiego trunku. „Wódka” – co za śmieszna nazwa – myślał popijając o wiele za szybko.
- SNAPE?! – Minerwa naprawdę nie miała już siły. Wczoraj zalany w trupa, dzisiaj znowu pijany – pamiętasz, że znajdujemy się w SZKOLE?! – surowy wyraz twarzy nie zrobił żadnego wrażenia na mężczyźnie. Przeciwnie. Uśmiechnął się kpiąco i czkając sklecił pierwsze zdanie jakie przyszło mu do głowy
- mam dzisiaj wolne.
- WOLNE? WOLNE?! – McGonagall nie dowierzała w to, co słyszała – zrobiłeś sobie przerwę od nauczania tak?! Dobre sobie! – prychnęła zupełnie jak kotka i z oburzeniem bez zaproszenia usiadła na kanapie –posłuchaj mnie dobrze, Snape. Rozumiem, że między tobą a Hermioną nie jest najlepiej ale to nie usprawiedliwia twojej nieobecności na dzisiejszych zajęciach. W normalnej sytuac…
- Nic mnie nie łączy z GRANGER – żachnął się i pokręcił przecząco głową która kiwała się już bezwiednie na wszystkie strony. Wyglądał zupełnie jak dzieciak – nie wiem co ci naopowiadała ale…
- Na miłość Boską, człowieku! Ona mi nic nie mówiła! Ty to zrobiłeś – wycelowała w niego oskarżycielsko palcem a oczy Severusa rozszerzyły się do wielkości galeonów.
- Nie wymyślaj sobie, kobieto – fuknął profesor eliksirów i starał się wstać z podłogi. Niestety nawet pobliskie krzesło było raczej kiepską podpórką bo już po chwili znalazł się na niej z powrotem.  
- O Merlinie – westchnęła McGonagall i przewróciła oczami – ten pijacki bełkot przyprawia mnie o odruch wymiotny. Jutro chcę widzieć cię na zajęciach.
- Biorę urlop – mruknął mężczyzna nie wiedząc nawet na jaki wrzask naraził swoje biedne, wrażliwe uszy
- TAK SIĘ SKŁADA, ŻE TO JA USTALAM ZASADY W TEJ SZKOLE! A JEDNA Z NICH ZOBOWIĄZUJĘ CIĘ DO OBECNOŚCI NA ELIKSIRACH, SNAPE! JUTRO RANO MASZ POJAWIĆ SIĘ NA ŚNIADANIU A O ÓSMEJ MASZ PIERWSZE ZAJĘCIA Z PUCHONAMI! ŻEGNAM! – na odchodne machnęła różdżką i zanim trzasnęły drzwi wyjściowe, zapełniony po brzegi barek został opróżniony.
- Skandal! – warknął Severus i po raz drugi w ciągu dwóch dni pogrążył się w pijackiej, niespokojnej drzemce.

*HERMIONA*
To chyba jakieś żarty! – dziewczyna łapała się za głowę i mocno zaciskała na niej palce. Harry, jej ukochany przyjaciel, jeden z najlepszych aurorów jakich pozyskało Ministerstwo od czasów… od zawsze? Nie, to musiało być kłamstwo. Ten piekielny, bezduszny podszywacz próbuje ją tylko nastraszyć. Tak, nastraszyć.
Drżącymi rękoma wygładziła pergamin i zaczęła czytać
„Jak podają nasze źródła Harry Potter, znany jako Wybraniec, wybawiciel Świata Czarodziejów, który pokonał najgroźniejszego Czarnoksiężnika wszechczasów zaginął wczoraj wieczorem.
- po prostu nie pojawił się w pracy – wyznaje Alice Brooken, jedna ze współpracownic Pottera – to do niego niepodobne więc wysłaliśmy służby aby sprawdziły co było przyczyną nieobecności. Żony z dzieckiem nie było, dom w idealnym stanie, śladów krwi nie odkryto ale i jego samego też nikt nie znalazł. Już mieli się wycofać kiedy znaleźli to – pokazuje nam niewielki, wyrwany pospiesznie kawałek pergaminu na którym ręką samego Wybrańca nakreślone są słowa – NIE PRÓBUJCIE MNIE SZUKAĆ – najwyraźniej miał niewiele czasu. Istnieje też koncepcja, że zmusił go do tego porywacz chociaż w wypadku Harry’ego powinniśmy wykluczyć tę opcję – dodaje Alice i odmawia dalszej rozmowy. Czy ktokolwiek wie coś na temat zaginięcia sławnego czarodzieja? Na razie oficjalnie uznano, że Wybraniec zaginął.”
Miona oddychała ciężko a łzy cisnęły się jej do oczu. Ledwo skończyła się wojna a już giną ludzie, jej przyjaciele. Tyle osób umarło. Ile jeszcze ofiar?
W duchu była wdzięczna Merlinowi, że Ginny akurat pojechała w odwiedziny do matki i zabrała malucha. Kto wie, co by się stało, gdyby był w domu razem z Harrym.
Zaraz – pomyślała i pokiwała głową karcąc się w myślach. Przecież nawet nie wiesz czy to prawda! Nikt nie wie… - spuściła zamglony wzrok i zrezygnowana odłożyła pergamin na blat – no chyba, że…
- Snape – szepnęła i jak w amoku z niezwykłą szybkością zaczęła się zbierać do wyjścia. Musiała z nim porozmawiać. Musiał coś wiedzieć nawet jeśli nie mieli ze sobą już nic wspólnego. Nawet jeśli w głębi serca go nienawidziła.
Nienawiść… to słowo odbijało się echem w jej głowie i ciągle dręczyło jej myśli. Okłamywała się. W głębi serca toczyła się walka o dwa sprzeczne ze sobą uczucia – miłość i nienawiść. Szanse nie były wyrównane bo dodatkowo rozum podpowiadał jej, żeby trzymała się jak najdalej od tego Śmierciożercy. Za to uczucia, jakie w tajemnicy żywiła do tego mężczyzny…

Kiedy to się zaczęło?
Zaraz przypomniała sobie wizytę w skrzydle szpitalnym.

* * *
- Panno Granger, jak można być tak nieodpowiedzialnym! – zawodziła Pani Pomfrey krzątając się przy jej łóżku – zawiodłam się. Kto jak kto ale pani…
- Dałabyś spokój – mruknął pod nosem Snape, który czekał aż Poppy odejdzie od łóżka dziewczyny. Kategorycznie zabroniła mu eksperymentować na jej zdrowiu i znając ich relację nie dowierzała w jego dobre intencje. Postanowił więc uparcie czekać na sposobną okazję. Przychodził codziennie, pewien że jego eliksir pomoże wyeliminować dolegliwości z którymi męczyła się ta wiem-to-wszystko Granger. Co prawda nie wiedział, czy eliksir jej nie zabije ale nie byłoby mu szczególnie przykro – przynajmniej tak mawiał.
Gryfonka z niedowierzaniem podniosła głowę i zerknęła na Severusa. Spojrzał na tę wymizerowaną twarz i zaraz zganił się w myślach za to współczucie, które ukuło go gdzieś w środku. Od czterech dni sterczał tutaj codziennie jak kołek a Pomfrey ciągle miała na niego oko. Słuchał jak Granger grzecznie odpowiada na wściekłe docinki pielęgniarki, która uważała za szczyt głupoty fakt, że Hermiona nie zgłosiła się do skrzydła szpitalnego od razu po Bitwie. Kiedy patrzył jak „delikatna” i „uprzejma” jest Poppy prawdę mówiąc ani trochę nie dziwił się tej Gryfonce. On też nie pisnąłby ani słówka.
- Jeżeli uważasz, że pójdę stąd po to, żebyś mógł…
- Pani Pomfrey? – Hermiona ostatkiem sił uniosła bladą dłoń i delikatnie szturchnęła pielęgniarkę, która natychmiast odwróciła się w jej stronę
- Co się dzieje, Granger? Zawroty głowy? Gdzie boli? – wiedziała, że to nie żarty. Kolejny krwotok mógł mieć skutek śmiertelny.
- Nie boli, niech się pani nie martwi – uśmiechnęła się z trudem ale grzecznie Hermiona – chciałabym porozmawiać z profesorem.
- Nie ma mowy, dziewczyno! – wykrzyknęła oburzona i w zabawny sposób zaczęła machać rękoma. Zupełnie jakby odpędzała się od stada natrętnych much – zwariowałaś!
- Pani Pomfrey jestem już dorosła – zaznaczyła Brązowowłosa dziewczyna i dodała pewnym siebie głosem – poradzę sobie.
Pielęgniarka spojrzała na nią wzrokiem bazyliszka i pełnym złości ruchem zabrała tacę z naczyniami, która stała na metalowej szafeczce. Na to nie mogła znaleźć żadnego stosownego argumentu.
- Świetnie! Cudownie! Postradaliście zmysły! Oszaleli! W takim razie pójdę pozmywać! – zamaszystym krokiem skierowała się w stronę niewielkiego pomieszczenia łączącego salę ze szpitalną kuchnią. Tym razem to Severus patrzył na nią oniemiały z szoku. Ta dziewucha chyba nie wiedziała co robi sprzeciwiając się Poppy. Albo była głupia jak myślał albo odważna jak mówiono. Postanowił odłożyć te rozważania na później.
- Proszę usiąść, profesorze – wybełkotała, nawet nie unosząc głowy. Najwyraźniej nie miała na to siły co oczywiście nie powstrzymało Severusa od wrednego komentarza
- Wyglądasz tragicznie ale rządzisz się jak zwykle.
Uśmiechnęła się delikatnie co nie uszło uwadze nauczyciela. Zmarszczył brwi.
- Dziwne – pomyślał. Zawsze było jej przykro z powodu jego docinków a teraz się uśmiecha?
- Wiem jaka jest moja sytuacja, profesorze – wyszeptała tak cicho, że ledwo usłyszał. A słuch miał piekielnie dobry.
- Czyżby? Tak więc wiesz, że szanse na ratunek są minimalne – powiedział w typowy dla siebie ironiczny sposób ale prawda była inna. Zbyt wiele osób umarło aby można było pozwolić sobie na straty.
- Powiedziałabym, że żadne. Z godziny na godzinę jest coraz gorzej – stwierdziła przymykając oczy – przeczyta mi pan ostatni rozdział książki, która leży w szufladzie? Chciałabym zrobić to sama ale… mój wzrok nie sprawuje się najlepiej.
W tym momencie zrozumiał, że ona pogodziła się już ze śmiercią. Wiedziała lepiej niż wszyscy inni, że właśnie w tym momencie umiera. Zrozumiał i… ogarnęła go wściekłość.
Kretynka! Poddała się tak bez walki, nawet nie próbuje stawiać temu oporów! Merlinie jaka ona jest durna. Przecież jest dla niej ratunek. Niewielki procent szans na uzdrowienie ale jednak!
- Ile miałaś krwotoków wewnętrznych Granger? – warknął świdrując ją wzrokiem. Mimowolnie wzdrygnęła się ale wytrzymując spojrzenie odparła
- Pięć.
- Ile trzeba, żebyś straciła życie?
Spojrzała mu w oczy
- Siedem.
- Kiedy wystąpił ostatni krwotok?
- Panie profesorze..
- KIEDY? – zapytał hardo. Nie zamierzał jej odpuścić – zadałem proste pytanie Granger. Czy twój mózg odszedł szybciej niż dusza?
W dziewczynie aż się zakotłowało. Żałowała, że nie jest w stanie podnieść się o własnych siłach i nawtykać temu nietoperzowi.
- Trzy dni temu
- Co jaki czas się powtarzają?
- Co tydzień.
- Więc ile zostało do kolejnego razu?
- Nie zaczyna się zdania od więc..
- Nie poucza się ludzi mądrzejszych od siebie.
- Mądrzejszych nie pouczam.
- Przestań pyskować, Granger. Wsadź dumę do kieszeni i odpowiedz mi na pytanie.
- Myślałam, że jest pan na tyle inteligentny, żeby sobie policzyć.
- Uważaj co mówisz – warknął.
- Nie odejmie mi pan punktów – uśmiechnęła się pod nosem
- Ale dam szlaban. Do końca wakacji u mnie w gabinecie jeśli zaraz nie odpowiesz mi na pytanie.
Miała ochotę krzyczeć. Co za baran! Wredny nietoperz z krzywym nosem! Jak ona go nie znosiła! Mimo szczerych chęci powiedzenia mu paru przykrych słów odparła grzecznie
- cztery dni, profesorze. Zostały cztery dni.
- No właśnie, Granger. A to oznacza, że mamy cztery dni na eksperymentowanie. Podam ci eliksir. Uprzedzam, że nie znam jeszcze skutków ubocznych a rzadko bywa tak, że się nie pojawiają.
- Czyli chce mnie pan zabić. Za moją zgodą.
- Może i tak, Granger – skrzywił się i podał jej jadowicie zieloną fiolkę. Przyjrzała się, powąchała i połknęła zawartość jednym haustem.
- Nic nie czuję – stwierdziła, bezradnie wzruszając wychudłymi ramionami.
Snape zmarszczył brwi i pokiwał głową
- spróbujemy jutro – z tymi słowami, które nawiasem mówiąc nie przypadały do gustu Gryfonce wyszedł ze skrzydła szpitalnego, trzaskając drzwiami tylko po to, żeby jeszcze bardziej rozjuszyć panią Pomfrey.
Hermiona westchnęła – czy nawet umrzeć nie mogę w spokoju?
* * *
Tak. To musiało zacząć się wtedy. I przecież zawarli rozejm, kiedy ją wyleczył. Posłała mu nawet uśmiech.
Ech, nie ma co się nad tym roztrząsać – mruknęła i zaraz zorientowała się że od dobrych pięciu minut zamiast zbierać się do wyjścia ona roztkliwia się za dawno minioną przeszłością.
- Zresztą, czy to takie ważne? Musiał pomóc, bo Minerwa wydała mu takie polecenie – mruczała do siebie nie zwracając uwagi na to, że ludzie w metrze patrzą na nią jak na wariatkę. A może patrzyli tak na jej aparycję? Cóż. Nigdy nie przywiązywała jakiejś szczególnej wagi do swojego wyglądu i teraz też nie zamierzała się tym przejmować. A trzeba dodać, że miała zupełną świadomość iż wygląda jakby dopiero co wstała z łóżka – czyli jak upiór.
Dojechała do Dziurawego Kotła i wchodząc do baru rzuciła życzliwe spojrzenie starszej kobiecie z wnuczkiem na ręku. Chłopiec bawił się latającym samochodzikiem śmiejąc się przy tym tak radośnie, że mimo strasznego humoru nie zdołała powstrzymać uniesionych warg.
- Tom – przywitała się kiwając głową w stronę barmana.
- Panna Granger, cóż za niespodzianka! Co podać? – bezzębny Tom wyszczerzył się do niej, patrząc przy tym z nadzieją. Cóż, chyba nie mieli dobrej passy.
- Nie tym razem. Chcę się dostać do Hogwartu – odparła i po chwili trzymała już w ręce garść zielonego proszku.
Skierowała się w stronę zakurzonego, pustego pomieszczenia i jej wzrok od razu przykuł staromodny kominek, jedyne źródło światła w pokoju. Kiedy ogień zajarzył się na zielono wkroczyła w płomienie
- Do Hogwartu! – krzyknęła głośno i wyraźnie. Zanim płomienie zaczęły wirować kątem oka zdążyła jeszcze dostrzec jakieś zamieszanie.
- Auć! – wylądowała niezgrabnie na dywaniku w gabinecie Minerwy i szybko podniosła głowę. Dyrektorka Hogwartu wpatrywała się w nią karcąco unosząc brwi. Zaraz przypomniała sobie szkolne czasy, kiedy to spoglądała dokładnie w ten sposób na Rona i Harry’ego, którzy spóźnili się na pierwszą lekcję Transmutacji.
- Musiałam wziąć za ciebie zastępstwo. Pytali o ciebie – poinformowała ją chłodnym tonem, który jednoznacznie mówił co myśli o jej nagłym zniknięciu. Ale teraz nie miała na to czasu. Rzuciła jej na biurko wycinek z jutrzejszej gazety i wysapała
- Muszę porozmawiać ze Snapem.
McGonagall zbladła. Krzywiąc brwi i łapiąc się jedną ręką biurka doczytała artykuł. Po chwili milczenia zapytała
- Skąd to masz?
- To długa historia – machnęła ręką dziewczyna, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się wszystkiego co wiedział ten zasmarkany Śmierciożerca. Już ona zmusi go do gadania – gdzie Snape?
W normalnej sytuacji Minerwa nigdy nie pozwoliłaby sobie na takie traktowanie. Bądź co bądź Hermiona powinna mieć wobec niej jakiś respekt, jako była uczennica i teraźniejsza nauczycielka. Ale wiedziała, że w głębi ducha jest tak zdenerwowana zniknięciem Pottera że nie myśli racjonalnie nad tym co mówi. Jak to Gryfonka, szuka go nawet w myślach. Bez żadnego planu, bez przemyśleń. Po prostu.
- Obawiam się – zaczęła powoli starsza kobieta – że rozmowa z Severusem jest niemożliwa – Gryfonka spojrzała na nią jak na wariatkę – w tym momencie.
- Uciekł? Jest ranny? – dopytała Hermiona. Nie zamierzała łatwo odpuścić.
- Pijany. Zalany w trupa – westchnęła McGonagall nie zamierzając owijać w bawełnę.
- No to niech… co? – to niezbyt grzeczne zachowanie zawsze ułożonej dziewczyny wprawiło Dyrektorkę w rozbawienie – pijany?!
- Nie pierwszy raz – mruknęła – usiądź – wskazała na krzesło obok swojego biurka.
- Nie– zaperzyła się Miona – chcę odnaleźć Harry’ego.
- Siadaj – to nie była prośba. Przycupnęła więc grzecznie czekając na reprymendę. Chciała stąd wyjść jak najszybciej – posłuchaj. Wiem, że coś się stało. Wszyscy widzieliśmy tego stwora i tylko ty wiesz, kto nim kierował. Jak mniemam to właśnie on podrzucił ci ten świstek. Rozważałaś opcje?
Odpowiedziała jej cisza.
- Hermiono, Harry to twój przyjaciel i rzuciłabyś się za nim w ogień ale czy jesteś całkowicie pewna, że to wszystko co dzisiaj zaszło nie jest bezczelną prowokacją? Może właśnie w tym sęk? Żeby wywołać niepotrzebną panikę i zamęt…
- i osiągnąć zamierzony cel – dokończyła szeptem czarownica.
Poczuła jak krew odpływa jej od twarzy. Cała blada skierowała się w stronę wyjścia i nie słuchała nawoływań Profesor McGonagall. Teraz liczyła się tylko nadzieja, którą miała żyć do rana.
RANO
* Severus *
Mężczyzna spojrzał w plan zajęć i siarczyście zaklął. Za jakie grzechy musiał dzisiaj przez bite cztery godziny przebywać w towarzystwie tych darmozjadów z Gryffindoru? Przecież to niedorzeczne! I żeby to chociaż była szósta klasa, która cokolwiek potrafi. Ale nie… akurat dzisiaj trafił na drugoroczniaków, którzy nie są zdolni samodzielnie posiekać ropuchy.
W paskudnym humorze skierował się do Wielkiej Sali. Miał nadzieję, że dzisiaj już nic go nie rozjuszy bo był na skraju wytrzymałości. Złość kipiała z niego we wszystkie strony. Po drodze potrącił jakiegoś trzecioklasistę ale nawet nie obejrzał się za siebie, żeby sprawić mu całkowicie niezasłużoną reprymendę.
- Jesteś Severusie! – uśmiechnęła się kpiąco Minerwa i wskazała mu jego miejsce. Dziękował Merlinowi, że zażył eliksir, który zniwelował skutki tej dwudobowej pijańskiej katastrofy bo podejrzewał, że gdyby nie to musiałby chyba zatkać sobie uszy. A nie był pewien czy to by pomogło.
Pełen nadziei, że to jakiś koszmar z którego zaraz się wybudzi, okaże się że dzisiaj sobota a on jest umówiony z Granger zajął swoje miejsce i nałożył sobie niewielką ilość jajecznicy.
- Zasłabniesz nam – naśmiewała się McGonagall jak zwykle doskonale wyprowadzając go z równowagi.
- Powinni dać ci za to medal – warknął w jej stronę uwalniając swoje myśli.
- Za co takiego? – tym razem była zdziwiona. Punkt dla mnie – pomyślał Snape wykrzywiając wargi.
- Za uaktywnianie instynktu mordercy  – odrzekł z pełną powagą i z niemałą satysfakcją obserwował jej minę. Chyba nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Wprawdzie początkowo chciał rzec, że doprowadza go do szału ale teraz mógł cieszyć swoje oczy jej zbitą z tropu miną. I o to chodziło. Sięgnął po gazetę i widelec z jajecznicą zatrzymał się w połowie drogi do ust.
„HARRY POTTER ZAGINĄŁ” – blady jak trup pospiesznie odłożył sztućce, odsunął talerz i wybiegł z Wielkiej Sali wywołując harmider. Wszystkie oczy były na niego skierowane. Odwracając się przy wyjściu spostrzegł brązowookie tęczówki, które obserwowały go uważnie. Nie było w nich ani cienia czułości. Uważała, że to jego sprawka. Nie mając czasu na wyjaśnienia odwrócił się i pobiegł prosto do lochów.
* Hermiona *
Cała w nerwach, ciężko przełykając ślinę, po raz pierwszy w całej swojej karierze spóźniona skierowałam się na śniadanie.
Po drodze obmyślałam milion przeróżnych opcji a każda wiązała się z osobą, która oszukała ją w każdej dziedzinie – Severusem. Nigdy nie lubił Harry’ego. Wiecznie powtarzał, że jest ‘dokładnie taki sam jak ojciec’ i nawet po wojnie nie zmienił swojego zupełnie bezpodstawnego zdania. Co prawda nigdy go nie skrzywdził ale nie dałabym sobie ręki uciąć, że teraz tego nie zrobił. Przecież jest mordercą.
Pełna obaw weszła do Wielkiej Sali i od razu skierowała swój wzrok w stronę stołu. Siedział tam i właśnie złośliwie uśmiechał się do Minerwy. Jak gdyby nigdy nic.
Przycupnęła na samym końcu stołu nauczycielskiego i szybko sięgnęła po Proroka Codziennego. Jednakże… nie zdążyła nawet zerknąć na pierwszą stronę, bo nagle w Wielkiej Sali zapanował chaos. To Snape blady jak ściana wstawał od stołu i zrobił coś czego zupełnie się nie spodziewała. Rzucił się biegiem w kierunku wyjścia. Już wiedziała, co się stało.
Przeczytał artykuł i najwyraźniej miał z nim coś wspólnego. A jej wczorajszy gość nie kłamał.

Spojrzała w jego stronę oskarżająco i ledwo powstrzymała się od podniesienia głosu, krzyknięcia na niego, zatrzymania go i zmuszenia do wyjawienia całej prawdy. Ale nie mogła. Spojrzał w jej stronę i to było jak potwierdzenie jego winy. Snape był bezdusznym mordercą.