- nie przesadzaj Snape, nic mi nie będzie – Hermiona wciągnęła przez głowę niebieską sukienkę i przejrzała się w lustrze, skupiając uwagę na zaokrąglonym już brzuszku.
- ściągaj to, kobieto – Snape miał w zwyczaju kręcić nosem na wszystko, co chciała zrobić Hermiona. Mogłaby zapisać dwie rolki pergaminu a i tak nie zmieściłaby wszystkich zakazów. Zaczęła wyliczać w myślach:
Nie wolno mi przebywać w zapełnionych pomieszczeniach, bo nie daj Merlinie ktoś mnie popchnie albo uderzy
Nie wolno mi czytać do późna, bo kiedy jestem zmęczona szkodzę dziecku
Nie mogę założyć sukienki do kolana, bo jeszcze mnie przewieje. Mimo, że mamy czerwiec!
Nie mogę choć raz w tygodniu napić się kawy, choćby łyczka bo przecież to nie jest wskazane
Nie pozwala mi porządnie posprzątać mieszkania, bo się przemęczam. Nawiasem mówiąc zabawnie jest widzieć wielkiego Mistrza Eliksirów tańczącego z miotłą i mopem.
Musiałam przerwać nauczanie w Hogwarcie bo stres działa na mnie niekorzystnie
Śniadanie dostaję codziennie do łóżka i muszę zajadać się znienawidzoną rybą bo jak twierdzi Severus jest ona nadzwyczaj korzystna dla zdrowia
- Granger czy ty mnie w ogóle słuchasz? To jest… - nie dała mu dokończyć, najwyraźniej zniecierpliwiona
- nie chcę słyszeć o tym, że szkodzę dziecku. Za oknem jest dwadzieścia pięć stopni. I przebierz się do cholery, bo nie zdążymy!
Najwyraźniej obrażony mężczyzna skierował się w stronę schodów. Brązowooka odetchnęła z ulgą, spoglądając na zegarek.
Wszystko tak pięknie się układało. Już miała pospieszać Severusa kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Aż podskoczyła ze strachu ale chwilę później krzyknęła
- otworzę! – zastanawiała się kto też mógł ich odwiedzić. Przyjęcie zaręczynowe Percy’ego z egzotycznej urody Inez miało się zacząć już za dwadzieścia minut, tak więc Weasley’owie i państwo Potter na pewno byli na miejscu. Reszta gości niechętnie zjawiała się w tym domu co jak podejrzewała Hermiona miało związek ze znienawidzonym w czasach szkolnych nauczycielem. Zachichotała pod nosem. Przecież nie mogła mieć im tego za złe!
- musiałem się upewnić, że ten stary nietoperz nie zamknął cię jeszcze w lochach – szepnął konspiracyjnie Lee Jordan, bezceremonialnie wpadając do domu. Chwilę później rozkładał się już na kanapie.
- ależ proszę, rozgość się – rzuciła kpiąco Hermiona podśmiewając się w duchu. Wszyscy tak reagowali na wieść, że Hermiona Granger, najmądrzejsza czarownica od czasów Roweny związała się z najgorszym, najpodlejszym i najmniej lubianym nauczycielem Eliksirów – napijesz się czegoś?
- ognistej – rzucił wesoło chłopak, lustrując Hermionę od stóp do głów – trochę ci się przytyło, co?
Gdyby spojrzenie mogło zabijać pewnie byłby już martwy. Przybrała więc najgroźniejszą minę i założyła ręce na piersiach. W opinii Ginny, wyglądała bardzo dobrze!
- hej, tylko żartowałem! – uniósł ręce w obronnym geście – przebywanie w towarzystwie Snape’a ci nie służy.
- Hermiona! – Snape wydzierał się z pokoju na górze – gdzie moje skarpety?!
- Twoją bieliznę położyłam na pralce, jest świeża! – odkrzyknęła dziewczyna zauważając bezczelny uśmiech swojego gościa – rusz się, Lee na nas czeka!
- A ten tu czego – warknął Snape, najwyraźniej myśląc, że już go nie słyszą.
- jak stare dobre małżeństwo – skomentował, obserwując jak Hermiona podchodzi do barku i powoli zapełnia szklankę, którą po chwili mu podała – tęsknisz za whiskey? – zapytał nagle, spoglądając na nią badawczo – no wiesz, z takim współlokatorem jak Snape, nie pociągnąłbym długo bez kieliszeczka.
- och, daj już spokój. Wcale nie jest taki zły – zaśmiała się melodyjnie, próbując powstrzymać łzy. Takie komentarze zawsze ją rozbrajały, szczególnie w wydaniu tego konkretnego czarodzieja.
- możemy iść – Snape zszedł na dół i spoglądał z niesmakiem na przybyłego – Jordan, nudzi ci się czy po prostu wyrzucili cię z domu?
- właściwie to ja po Hermionę. Wspominała coś o wyprowadzce – wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmieszku i spojrzał z ukosa na brązowooką, która w duchu pękała ze śmiechu.
- szkoda, że ty nie wspominałeś o chwili w której wyparował twój mózg – odgryzł się czarnowłosy mężczyzna – Granger, spóźnimy się jeśli on dalej będzie zabierał nasz cenny czas.
- on ma rację, Hermiono. Idziemy – Lee objął ją czule ramieniem a ona modliła się w duchu by Snape nie potraktował go jakąś paskudną klątwą.
10 lat później
- mamo, mamo! Spójrz! – wędrowali właśnie po jednej z mugolskich ulic Londynu, gdzie kupowali ubrania codzienne. Chłopiec wskazał palcem w stronę obskurnego bloku mieszkalnego pod którym przesiadywała zgraja pijaków.
- Justin, mówiłam ci przecież, że nie ładnie wytykać ludzi palcami! – Hermiona spojrzała karcąco na syna i złapała go kurczowo za rękę. Miała nadzieję, że jej nie zaczepią.
- nie mamo, spójrz jeszcze raz! – chłopiec wskazał palcami w stronę bloku. Kobieta wytężyła wzrok i po chwili oniemiała z przerażenia. Pod jednym z okien żałośnie leżał mały, bezbronny psiak. Wyglądał na zagłodzonego a z prawej łapki sączyła się krew. Spojrzała szybko w stronę Justina. Wszelkie wątpliwości zniknęły kiedy zobaczyła łzy spływające po jego policzkach. Była taka dumna z wrażliwości synka. Szybkim krokiem podeszła do budynku i skierowała się w stronę, gdzie leżała psinka.
- Severus mnie zabije – mruknęła kiedy w myślach postanowiła go przygarnąć.
- Paniusiu, nie tak szybko! To mój pies! – warknął jeden z pijanych mężczyzn podnosząc się z betonowych schodków i chwiejnym krokiem maszerując w jej stronę. Odruchowo złapała kurczowo za rękę syna a drugą zgarnęła szczeniaczka, który pisnął żałośnie. Było jej przykro, że musi sprawiać mu ból ale nie mogła go tutaj zostawić.
- pana? – zmierzyła go chłodnym wzrokiem – w takim razie dlaczego jest taki zaniedbany?
- co ty tam możesz wiedzieć, kobieto! Oddawaj psa i wynoś się stąd! – najwyraźniej nie miał zamiaru odpuścić. W duchu przeklinała się za swoją głupotę. W końcu nie wzięła różdżki.
- nie – odparła patrząc wyzywająco w zapite oczy tego odrażającego człowieka.
- posłuchaj no…
- nie, to pan mnie posłucha. Wezmę psa czy się to panu podoba czy też nie. Proszę sobie nie żałować przekleństw – dodała słysząc jak pada słowo kurwa – ale we własnym domu, nie tutaj i nie przy dziecku. Pies to obowiązek, członek rodziny. Nie popychadło, które można zagłodzić.
- żadna baba nie będzie mi mówić, co mam robić z własnym psem i jak ma wyglądać! Ty… - zamachnął się ale stan upojenia był zbyt duży i po chwili wylądował na zimnym chodniku – policzę się z tobą – zaczął się wygrażać a kobieta uśmiechnęła się kpiąco. Żaden z pijaczków pod blokiem nie odzywał się ani słowem. Bali się chyba, że powiadomi policję, która rozgromi tą zakrapianą imprezę.
Wykorzystała ten moment przewagi by się oddalić. Ciągnęła za sobą Justina mając w duchu nadzieje, że syn nie wywróci się z powodu szybkiego tempa.
- musimy zawieźć go do weterynarza.
Kiedy wracali z kliniki syn gładził łebek Aktora. Nazwał go tak, bo stwierdził, że u doktora mimo bólu świetnie udawał, że nic mu nie jest. Nagle zapytał
- tata będzie zły?
Hermiona zmarszczyła czoło. Sama podejrzewała, że Severus nie uśmiechnie się na wieść o zwierzątku ale nie mogła odebrać małemu przyjaciela.
- nie, z całą pewnością nie. Dlaczego o to pytasz, skarbie?
- nie lubi zwierząt – syn zrobił smutną minę a jego oczy po raz kolejny zaszkliły się łzami – nie chcę go oddawać, mamo.
- nie oddasz – zapewniła Justina Hermiona, uśmiechając się pod nosem.
Po drodze zakupili jeszcze cały zestaw dla owego szczeniaczka. Miski, gryzaki, kojec, szelki i smycz a nawet specjalny kocyk, który jak upierał się syn będzie potrzebny, kiedy Aktor zmarznie.
- pamiętaj, że chociaż raz dziennie będziesz go wyprowadzał – po raz kolejny przypomniała Hermiona. Byli już niedaleko domu a entuzjazm syna wprawiał ją w wyśmienity nastrój.
- jesteśmy! – krzyknęła od progu taszcząc ciężką wyprawkę. Weszła do salonu gdzie rzuciła zakupy i rozłożyła kojec – połóż go tutaj – poleciła Justinowi – Aktor nie mógł sam biegać ze względu na złamaną łapkę.
- w końcu, już myślałem, że – wzrok Severusa padł na szczeniaczka – Justin, idź do pokoju, chcę porozmawiać z mamą – polecił. Syn pociągając głośno nosem i ocierając łzy udał się w stronę schodów – sprowadziłaś mi tutaj futrzaka?! – zaczął pretensjonalnie – nie uważasz, że powinniśmy ustalać to razem?!
- otóż nie – odparła całkowicie spokojna kobieta – był sam, ze złamaną łapką, jest wygłodzony. Co miałam zrobić?
- odwieźć go w odpowiednie miejsce! O ile wiem, funkcjonują schroniska!
- Nie chcę o tym słyszeć, Severusie! Justin go znalazł, to jego pies! – Snape spojrzał z niesmakiem w stronę kulącego się szczeniaczka. W duchu musiał przyznać że prezentował się uroczo. Jasnobrązowa maść świetnie kontrastowała ze znakiem szczególnym malca – czarną łatką na oku. Wyglądał komicznie, jak pirat. Uszko opadało mu słodko na zamknięte oczko a on sam wydawał się być niesamowicie kruchym stworzeniem.
Nastała głucha cisza, podczas której przechadzał się w tą i z powrotem. W końcu sięgnął po szklankę ognistej.
- Justin ma tydzień…
- chyba śnisz, Snape! – nie wierzyła, że jej mąż ma serce z kamienia. Nie mógł tego zrobić ich jedynemu dziecku.
- daj mi dokończyć kobieto! Justin ma tydzień, żeby nauczyć go, że nie załatwia się swoich pieskich potrzeb na podłodze w salonie, korytarzu czy w kuchni.
- tato! – Justin wbiegł do pokoju rzucając się ojcu w ramiona. Choć Severus dość rzadko okazywał uczucia, teraz połaskotał syna i pogładził po głowie – kocham cię, dziękuję – małe rączki objęły ojca za szyję a ten przyciągnął do siebie kobietę. Razem tworzyli szczęśliwą rodzinę i miało tak zostać na zawsze.
Dziękuję Wam wszystkim za komentarze, za ciepłe słowa, za to, że mimo tak znacznych przerw tutaj trwaliście. Chciałam napisać jeszcze jeden rozdział ale ze względów osobistych połączyłam jego część z epilogiem.
Muszę Wam powiedzieć, że będzie mi brakować Was jako czytelników i tego bloga! Pojawię się z nowym Sevmione, bardziej przemyślanym i zdecydowanie dłuższym.
Całuję Was wszystkich! Zaglądajcie tutaj i czekajcie na link do Prologu!