Nickelback - How You Remind Me

wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział XV

Cześć! Rozdział mam nadzieję, że odpowiedniej długości (wiem, że pojawiały się już dłuższe ale kolejny liczy około 25 stron) - teraz pojawiać się będą tylko dłuższe. Nie bijcie za błędy! I koniecznie powiedzcie co o tym myślicie. Nie jest zbyt chaotycznie? Pozdrawiam! ;*

- Przez chwilę myślałam, że... - nieznajomy a właściwie znajomy wprawił ją w prawdziwe osłupienie. Objęło jej myślenie do tego stopnia, że nie była w stanie wydusić z siebie chociażby jednego, krótkiego słówka przy czym zbliżając się nieco do tego wizualnie bliskiego jej człowieka potknęła się jeszcze o dywan i od upadku uratował ją jedynie refleks. W końcu spadła jak kot na cztery łapy.
- Że co? -Spojrzał z politowaniem. Bezustannie świdrował ją intensywnym spojrzeniem oczekując napadu furii, histerii czy czegokolwiek co spotykało wszystkich biednych, naiwnych mężczyzn, którzy mieli to nieszczęście narazić się zirytowanej czarownicy. Nic jednak nie wskazywało na przejawy agresji, wręcz przeciwnie.
- Jesteś... wyglądasz jak... przypominasz mi... - nie mogła się wysłowić. Mężczyzna średniego wzrostu, szczupły ale wysportowany, czarne, potargane we wszystkie strony włosy i zielone, aż zbyt znajome oczy.
- Harry'ego Pottera? - podpowiedział uśmiechając się przy tym tak szyderczo, że kobieta zaczęła rozważać, czy oby nie doszukała się właśnie pierwszych syndromów informujących, że w jej pokoju, przed jej kominkiem, głaszcząc ukochanego kota rozkłada się właśnie psychopata przebrany za jej przyjaciela.
- Ale on nie stroi takich błazeńskich minek. Tę zdolność przypisywałabym raczej Fretce - mruknęła przywołując w myślach Dracona, aroganckiego Ślizgona, który przez siedem lat zanim ulotnił się gdzieś po Wojnie, nękał ją i zaczepiał skutecznie psując jej humor. Nie mogła się przecież cieszyć, że w minach godnych właśnie takiego nadętego egoisty widzi twarz Harry'ego.
- Ach tak - przybysz wstał tym razem przybierając nadąsaną minę i skrzyżował ręce na piersiach. - może usiądziesz? - zaproponował i w głowie Hermiony nagle pojaśniało. Rozmawia sobie spokojnie z osobą, która rzuciła na jej pokój zaklęcia ochronne tak, by oddzielić ich konwersację od całej reszty cywilizowanego świata i przyjaciół, którzy w razie zagrożenia mogliby ją obronić? I to chyba on steruje demonem?
- Steruje to raczej kiepskie określenie - uśmiechnął się dodając nutkę ironii. Zupełnie niepotrzebnej zresztą.
- Powiedziałam to na głos? - złapała się za usta a oczy stały się wielkie jak galeony. Rozbawiła tym mężczyznę, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. Był zimny, twardy i profesjonalny. Reputacji nie mogła mu zepsuć jakaś szlamowata Gryfonka. Rzecz jasna reputacji niezawodnego zabójcy, manipulatora i mściciela bo jakby nie patrzeć Harry Potter na którego imieniu żerował przeobrażając się na stałe w okularnika - reputacje miał niezniszczalną i o solidnych argumentach. To znacznie ułatwiało brudną robotę - no i prawie nigdy nie był podejrzany.

Przyjrzał się jeszcze dziewczynie wyczekującej na jego odpowiedź. Brązowe, lśniące włosy układające się w delikatne fale, czekoladowe tęczówki, które mogłyby stopić lód w sercu największego twardziela i kobieciarza, oliwkowa cera bez skazy i pełne, malinowe usta strącały trzeźwe myślenie na boczne tory. Nie mógł się skupić. Nie przy tej dziewczynie. Ale i nie mógł pozwolić, by to zauważyła. O nie, nie, nie. Trzeba wziąć się w garść.
- Nie musiałaś - szepnął dodając groźnie pobrzmiewające nutki. Nie dała się zwieść ani nawet przestraszyć. Przeciwnie. Roześmiała się perliście odrzucając włosy do tyłu. Tyle, że nie był to śmiech jakim obdarzała przyjaciół. Zawierał w sobie potężną dawkę rozczarowania i nawet jemu zrobiło się głupio. Poczuł chęć wytłumaczenia się ale ona nie dała mu dojść do słowa. Spojrzenie stało się nieprzenikliwe a ona sama tonem zimnym i nie znoszącym sprzeciwu zażądała
- Odwołaj swojego stwora.

Grał na zwłokę.
- Stwora? Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Owszem, masz doskonałe pojęcie. I zrobisz co mówię.
- Bo co?
- Bo nie dożyjesz rana - uśmiechnęła się słodko. Nie potrafił teraz przebić bariery w jej głowie, nie potrafił odczytać jej myśli, zamiarów, intencji. Podejrzewał, że nie mogą być czyste skoro aż tak głęboko je schowała.

I dzięki Merlinowi, że zrezygnował z dalszych prób łamania tych barier. Bo nikt prócz samej zainteresowanej nie mógł wiedzieć, że ona najzwyczajniej w świecie blefuje.

- Ależ Hermiono - ręce ''niby'' Harry'ego opadły w geście poddania i cała magia jakiej poddana została dziewczyna decydując się na raczej mało efektowne wejście do jej własnego dormitorium - przecież jestem Harry. Tylko Harry. - otworzyła szerzej oczy, teraz pełne zdumienia. Może i ten człowiek znał już zbyt wiele szczegółów ale skąd mógł wiedzieć o słowach, które były skierowane do Gajowego w dniu jego jedenastych urodzin kiedy Hagrid we własnej osobie dorobił świński ogonek Dudley'owi i przekazał z czego chłopak naśmiewał się razem z olbrzymem całymi miesiącami. Dokładnie pamiętała jak denerwowała ją powtarzana w koło historia o nieco otyłym dzieciaku, którego załatwiono parasolką.
- PRZESTAŃ! - wrzasnęła i rzuciła się z piąstkami na zielonookiego. Zasiał w niej ziarno zwątpienia. Nie chciała wierzyć, że to właśnie jest jej przyjaciel. Nie mógł nim być. Ten stał niewzruszony kiedy czarownica okładała jego tors ciosami.
- A myślałem, że uderzysz w twarz - kobieta zamachnęła się z całej siły przypominając sobie incydent z trzeciej klasy i już po chwili Harry, który (miała nadzieję) Harry'm nie był trzymał się za obolałą szczękę - kurwa, mój błąd. Dobry prawy sierpowy - zauważył a w jego głosie dało się wyczuć nutkę zadowolenia. Tylko... zadowolenia z czego? No ale nie było czasu, żeby się nad tym zastanowić. Już po chwili zadał pytanie, które prawie zwaliło ją z nóg i bynajmniej nie z wrażenia. Raczej ze strachu.
- Słyszałaś już o Severusie? - w tym miejscu zaśmiał się tak paskudnie jak tylko było to możliwe i ten że śmiech przypominał jej o czarnoksiężniku, którego imienia bali się wszyscy. Bali się, choć jak wiadomo strach przed imieniem zwiększa strach przed tym kto je nosi. I bali się na próżno, bo owy straszliwy czarnoksiężnik zginął pokonany przez siedemnastolatka, wybrańca, męża Ginewry Weasley i jej najlepszego przyjaciela.
- Nie - nie umknęło mu, że jej głos zadrżał kiedy tak zaprzeczała. Och, jak bardzo cieszyła go jej niepewność i zawahanie.
- Cóż - wycedził te słowa przywołując złośliwy uśmieszek. Hermiona patrzyła w twarz bliskiego jej Gryfona i nie mogła doszukać się w niej żadnych znajomych cech. Żadnych pozytywnych reakcji. Kompletnie nic. - mógłbym przekazać ci parę istotnych informacji - tutaj popatrzył na nią znacząco - oczywiście nie za darmo - położył nacisk na te słowa.

W kobiecie aż się zagotowało. Nie za darmo? Co do Merlina znaczy ''darmo'' albo ''nie darmo''? Cholerny, niewyżyty zboczeniec w przebraniu Harry'ego! Och, niech tylko się dowie. Trzeba by go zlikwidować, zamknąć, unieszkodliwić najlepiej dzisiaj, zaraz, teraz - myślała gorączkowo a jej policzki przybierały odcień godny zawstydzonemu Ronaldowi.
- Spieprzaj - wywarczała i już miała zamachnąć się po raz kolejny w jego stronę kiedy ten uniósł ręcę w obronnym geście.
- Ej, EJ KOBIETO SPOKOJNIE! - zatrzymała pięść tuż przy jego twarzy - nie to miałem na myśli - teraz już całkowicie ją opuściła i mrucząc coś pod nosem założyła ręce na piersi.

Nawet ta urocza złość, co więcej nawet uderzenie nie osłabiło jego myśli. Nadal podobała mu się jej aparycja i ten diabelski charakterek. Pfu, diabelski! Iście Gryfoński.
- Tak? - warknęła przybierając wrogą postawę - a niby co miałeś na myśli? - nie wiedziała po co prowadzi tę konwersację ale czuła, że to potrzebne, że dowie się czegoś naprawdę ważnego.
- Chcę, żebyś mi coś dała. Coś co należy do Severusa Snape'a.
- Niby co? - tym razem była zdziwiona. - ja nie mam niczego, co mogłoby być jego własnością.
- Jesteś pewna? - zaczęła się zastanawiać ale za nic w świecie niczego nie mogła sobie przypomnieć. No chyba, że...
Złapała się za drobny, złoty amulet, który podarował jej tak niedawno. Ale po co zwykły, nic nie warty talizman kopii jej najlepszego przyjaciela?
- Tak, właśnie o to mi chodzi, Hermiono.
- Chyba żartujesz. - żachnęła się.
- To nie jest zwykły amulet...
- Skąd wiesz co to jest i skąd możesz wiedzieć, że ja określam go mianem zwykłego?! Przecież ci tego nie powiedziałam!
- Mówiłem ci już, nie musisz mówić. - zdenerwowana tupnęła nogą czym wywołała uśmiech u rozmówcy.
- To jak?
- No... no dobrze - westchnęła nakładając wszelkie bariery na swój umysł i postanowiwszy niezachwiane skupienie usiadła. Gdyby dowiedział się, że wcale nie ma zamiaru oddać talizmanu, nigdy nie wydusiłby z siebie słowa. A ona chciała wiedzieć.
-  Pamiętasz dzień w którym zmarł Ronald? - zaczął i zaczął zupełnie nie tak jak powinien. Widział to po jej minie i spojrzeniu zranionej sarny.
- Bo co? - zupełnie go zaszokowała taką bojową odpowiedzią. Myślał już, że się rozpłacze.
- Pamiętasz? - postanowił więc kłaść na to nacisk.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - upomniała go.
- Ty zrobiłaś to pierwsza - ucichła - poza tym, droga damo nie przystoi ci wymądrzać się w towarzystwie.
- Też mi towarzystwo.
- Też mi dama
- Jesteś gorszy od Severusa
- PAMIĘTASZ?!
- A JAK MIAŁABYM NIE?! - najwyraźniej się wkurzyła - pomyślał kiedy kobieta poczerwieniała. - TO BYŁ MÓJ NARZECZONY KRETYNIE!
- Owszem, był. A jego śmierć nie była wypadkiem.
- Co? Jak to? Przecież,,, przecież policja... dowody..
- Policjanci byli pod silnym działaniem imperiusa.
- Nie wierzę ci.
- Przedstawię dowody.
- Nie, nie trzeba.
- A więc? - podszedł do niej i przykrył dłonią jej małą, zgrabną rączkę. Początkowo chciała się wyrwać ale zaraz potem poczuła dziwny prąd i przenikające zimno. Nagle wszystko pociemniało.

* * * ~ * * *
- No, no, no - zimny głos odbijał się od ścian ciemnego pomieszczenia. - kogo my tu mamy - roześmiał się - nieudolny wiewiór, Weasley.

Twarzy oprawcy nie było widać, za to Rudowłosego Gryfona doskonale. Zapadnięta, na policzkach zaschnięta krew, podarte łachmany i mściwy wyraz twarzy.
- Harry się dowie - odpowiedział hardo, choć głos łamał mu się pod wpływem tortur jakich doznał dzisiejszego dnia.
- Harry Potter, Ronald Weasley i twoja żałosna narzeczona, pani mądralińska - mruczał zadowolony, upajając się złością jaką wywoływał w Rudzielcu.
- NIE MÓW TAK O HERMIONIE! - wrzasnął szarpiąc kajdany.
- Bo co mi zrobisz, Weasley? Wiesz, zawsze byłeś nieudolny. Już w pierwszej klasie, kiedy zobaczyłem cię w ławce razem z tym Potterem - prawie wypluł to nazwisko - tak bardzo podobnym do swego ojca, wiedziałem, że jesteś ciamajdą. Nawet Longbotton odpukać, był lepszy od ciebie. Nawet on.
- Łżesz! - twarz mężczyzny wykrzywiała się w bólu, słowa kata godziły w niego mocniej niż klątwy. Zawsze starał się być dobry. Tak, jasne był wybuchowy, może nawet agresywny ale starał się z tym walczyć. Podejmował próby ulepszenia samego siebie.
- Ja nigdy nie kłamie, Weasley - twarz mężczyzny wynurzyła się z mroku i teraz jak na dłoni widać było pokryte głębokimi bliznami policzki, haczykowaty nos i długie włosy ale rysy twarzy nadal się rozmywały, tak że nie sposób było je zobaczyć. - żal mi podnosić różdżki na bezmózga, którego oddałaby własna matka.

Po policzkach rudzielca spływały gorące łzy wielkości ziaren grochu a w oczach szalały bolesne ogniki. Wiedział już, że umrze. Że odda życie i pozwoli zapolować na swoich przyjaciół. Przecież to nie mogło się skończyć inaczej.
- Może i Panna-wiem-to-wszystko jak zwykli ją nazywać uczniowie domu Węża była piekielnie dobrą czarownicą i miała łeb nie od parady za to tyłka i innych - tu roześmiał się jakby właśnie usłyszał genialny żart - narządów nie potrafiła upilnować.
- KŁAMIESZ! NIE MÓW TAK O NIEJ! - nie miał już siły krzyczeć ale musiał bronić jej honoru. Nie mógł w nią zwątpić i nieważne ile trwałyby tortury, musiał je przetrwać sam, tu i teraz. I musiał zginąć z pewnością, że nie dał splamić honoru narzeczonej.

Każda rana, ból jaki zadał mu oprawca była niczym w porównaniu do tego, co będzie musiała przeżyć Hermiona kiedy dowie się o jego śmierci. Ale jednego był pewien do samego końca.
- To się na tobie zemści, Smarkerusie - po tym zdaniu głowa opadła mu bezwładnie na prawe ramie a oczy odbijały pustkę.

* * * ~ * * *

Wyrywała się, krzyczała ile sił w płucach ale to wszystko na nic. Nieznajomy puścił jej rękę i wpatrywał się w nią oczekując reakcji.
- to nie prawda! - szlochała drapiąc sobie ręce z nerwów - to wszystko kłamstwo!
- Skoro właśnie tak wolisz to odbierać - odrzekł spokojnym tonem i odwrócił się do niej plecami - jeszcze przyjdę po to, co do mnie należy - po tych słowach zniknął tak jakby rozpłynął się w powietrzu.

Nie wiedziała ile czasu leżała tak bezwiednie na dywanie patrząc w sufit i wypłakując sobie oczy. Ron! Jej Ron, narzeczony, przyjaciel, zabity przez Snape'a! Tego samego cholernego śmierciożercę, który gnębił ich trójkę przez sześć lat! Tego obleśnego mężczyznę, który zabijał i gwałcił a któremu ona wybaczyła.

Nie miała sił na nic. Czuła że zapadła się w niej cała nadzieja, cała chęć do życia, do istnienia. Mogłaby zginąć. Mogłaby tu i teraz.

Nagle wstąpiła w nią wściekłość, która zastąpiła łzy. Chciała iść. Chciała ale nie wiedziała dokąd. Jej drobne ciało trzęsło się jakby własnie teleportowała się na Syberię mimo tego, że było rozpalone. Jej myśli krążyły wokół najgorszych historii i scenariuszy. Chciała zemsty na tym człowieku. Powolnej i nieprzerwanej, słodkiej. Chciała zemsty i miała zamiar ją dostać.

Wybiegła na korytarz, nie myśląc do końca o tym co właśnie robi i gdzie zamierza pójść. Nie zważając na swoje kroki wpadła na kogoś. Zatrzymała się dopiero wtedy kiedy zorientowała się, że to te same, tłuste, czarne włosy.
- bitwa zakończona - widziała jak głęboko wciągnął i wypuścił powietrze. Pewnie myślał, że nic nie wie. Zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem i głosem całkowicie już obojętnym dodała - mam nadzieję, że zdechniesz, Snape - i nie patrząc na niego, pobiegła pomóc swoim bliskim. W końcu ktoś na pewno był ranny.

* * *
- Minnie? - Molly Weasley nie wiedziała co dzieje się wokół niej. Hermiona szlochając ukrywała się w ramionach Ginewry i rozmawiały o czymś półgłosem, McGonagall właśnie naprawiała stary kredens w którym Snape uwielbiał rozstawiać setki niepotrzebnych nikomu mikstur a większość młodziaków siedziało opartych o ścianę. Jedni trzymali się kurczowo za poparzone miejsca, inni natomiast nie bardzo przejmowali się swoim stanem.
Minerwa odwróciła się błyskawicznie i nie zważając na resztę porozbijanych mebli od razu skoczyła w stronę Pani Weasley
- wszystko w porządku? Coś cię boli? Głowa? Czujesz nogi?
Dobroduszna kobieta zaśmiała się nad wyraz dziewczęco jak na jej wiek i odpowiedziała równie wesoło
- oczywiście, kochana.
- Ale nie schodź z noszy, musi cię obejrzeć Pani Pomfrey - ta nie słuchając jej już wcale wpatrywała się teraz w zaczerwienioną i zapłakaną Mionę. Nie mogła pojąć dlaczego ta mała tak płacze. Przecież nikt nie odniósł pokaźnych ran. A przynajmniej miała taką nadzieję. - Słyszysz mnie, Molly? - najwyraźniej dyrektorka ciągle coś do niej mówiła. Pokiwała z przekonaniem głową i zaraz poczuła, że ktoś wciska jej w usta jakiś eliksir po którym zanim zdążyła otworzyć usta, po prostu odpłynęła.


- Co jest z Mioną? - dopytywał się szeptem Fred kiedy ta odeszła by złożyć końcowy raport dawnej nauczycielce Transmutacji.
- Cóż, przechodzi mały... jakby to ująć... kryzys. - Ginny spojrzała w stronę brązowookiej. Miały do zarobienia sporo zaległości i to tylko przez jej głupotę. Jak mogła w ogóle pomyśleć o niej i o Harry'm w TYM sensie. Sama nie wiedziała o co dokładnie chodzi. Hermiona nie była w stanie wymusić jakiegoś racjonalnego zdania, które przeszłoby jej przez gardło więc zrozumiała tylko pojedyncze wyrazy jak 'Snape' i 'dupek'. To akurat nie było żadnym zdziwieniem, bo chyba każdy kto miał z nim chociaż jedną lekcje eliksirów, ba! Nawet nie lekcję, wystarczyło, że spotkał go gdzieś na korytarzu wiedział, że Snape jest dupkiem o tłustych włosach i krzywym nosie.
Ale teraz? Najwyraźniej dał się we znaki Gryfonce.
- Ma pecha, musi go widywać codziennie - Ginewra jęknęła na tę myśl i chciała jeszcze raz przyjrzeć się dawno nie widzianej przyjaciółce ale ta znikła.
- Ginny? - McGonagall zmierzała teraz w jej stronę. - Hermiona źle się czuje. Złożyła raport i kazała przekazać ci to - tu wręczyła Rudowłosej kopertę i odwróciła się, by ostatecznie zakończyć porządki.
Nie minął nawet kwadrans kiedy wszyscy członkowie Zakonu, którzy nie trafili pod skrzydła nieco przerażającej pielęgniarki usłyszeli
- Skończone! Ginewra zaprasza Was na kolację!

Dało się słyszeć śmiechy starszych członków i szmer zadowolonych z siebie młodziaków. Tylko Ginny Weasley cały czas miała w głowie zrozpaczoną Gryfonkę.

* * *

Po jakimś czasie podniosła atmosfera nieco opadła i szyscy ze smakiem zajadali się kolacją podaną przez najmłodszą latorośl Weasley’ów tak, że Ginewra, która uwijała się jak w ukropie a mimo to nie nadążała z podawaniem tostów i naleśników z  owocami.
- Mmm, przepyszne, Ginn. Muszę częściej wpadać tu na kolację – rozpływała się Alice. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i grzecznie podziękowała, chichocząc w myślach. Co jak co ale była przekonana, że Fred nie miałby zupełnie nic przeciwko. Jak on na nią patrzył! Całkiem w ten sposób w jaki ona patrzyła na Harry’ego kiedy ten po raz pierwszy zjawił się w Norze. Miał nawet takie rumieńce! Kiedy spostrzegł, że młodsza siostra przygląda się mu z rozbawioną miną nagle odwrócił wzrok i przeprosił wszystkich twierdząc, że jest zmęczony i przecież już późno po czym szybko opuścił mieszkanie siostry.
Spojrzała na zegarek i westchnęła zastanawiając się gdzie właściwie podziewa się jej mąż o tak późnej porze. Obiecał wrócić przed kolacją ale jak do tej pory nie dawał żadnych znaków życia co zresztą było dość nietypowe bo Potter cenił sobie takie spotkania i zawsze z uśmiechem siadał do stołu. Można nawet powiedzieć, że jako pierwszy pałaszował pierwszą porcję, zupełnie jak kiedyś Ron w tempie błyskawicznym połykając wszystko, co zostało podane. Czasami śmiała się z niego, przypominając mu o zgorszonej minie, jaką przywoływała Miona za każdym razem kiedy widziała, jak ktokolwiek stołuje się w ten mało apetyczny sposób ale okularnik nic sobie z tego nie robił
- Kochanie, nikt nie oparłby się takim zapachom. A mogę zapewnić, że smak jeszcze lepszy! – zwykł mawiać nadziewając na widelec kolejny kawałek kurczaka czy zajadając się naleśnikami z czekoladą.
Rozmyślania Ginewry i zresztą nie tylko rozmyślania przerwał trzask w kominku.
- Harry, wróciłeś! – krzyknęła Rudowłosa odwracając się w tamtą stronę i natychmiast zrzedła jej mina. Podobnie jak innym – spostrzegła czując, że dobra atmosfera prysła właśnie jak bańka mydlana.

- GDZIE JEST GRANGER?! – ryknął Snape zataczając się przy tym i upuszczając butelkę Ognistej. Większość zebranych ze zdumienia otworzyła szeroko buzię i tylko Minewra zdawała się zachowywać rozsądek. Severusowi wyraźnie nie spodobało się nagłe milczenie imprezowiczów bo tak samo chwiejnym krokiem podszedł do stołu i powtórzył, a raczej wyryczał swoje pytanie po raz kolejny – PYTAM SIĘ, GDZIE JEST GRANGER!
- Uspokój się, Snape – odezwała się McGonagall wstając gwałtownie. Czuła, że z tej dyskusji czy też może wtargnięcia nie wyniknie nic pozytywnego.
- NIE! – mężczyzna uderzył pięścią w stół tak, że parę talerzy pospadało z niego wywołując huk i tym samym powodując, że zaproszeni mężczyźni zerwali się na równe nogi wyciągając różdżki i celując w stronę Czarnowłosego.
- Tutaj jej nie ma, Snape – warknął Alric, najbardziej zbuntowany nastolatek jakiemu pozwolono na przystąpienie do rozbudowanej sieci Zakonu.
- TY! – Snape zwrócił się w stronę płomiennowłosej i wycelował w nią różdżką – Ty na pewno wiesz, gdzie jest teraz ta mała smarkula!
- Otóż nie – Ginewra naprawdę siliła się na spokój ale ten opuścił ją całkowicie kiedy znienawidzony nauczyciel podbiegł do niej i złapał za kołnierzyk szaty potrząsając nią i wykrzykując jakieś niezrozumiałe słowa.
- Tego już za wiele, Severusie! – teraz to Artur wstał od stołu, podnosząc głos. – natychmiast puść moją córkę! – czarne jak dwa żuki oczy skierowały się w stronę czarodzieja – wyjdź z  tego domu – wskazał palcem na drzwi i marszcząc groźnie brwi czekał, aż pijany czarodziej zabierze się z mieszkania jego córeczki.
- Ja muszę wiedzieć, gdzie ona jest – nie dawał za wygraną charcząc i wypijając na raz cały kieliszek szampana, którego zagarnął sobie ze stołu.
- Tego już za wiele – Artur, zwykle spokojny człowiek o anielskiej cierpliwości teraz wglądał, jakby właśnie dostał apopleksji. Gdyby nie Minewra McGonagall, która położyła mu dłoń na ramieniu tym samym dając znak, że załatwi to sama nie wiadomo jakie byłyby skutki tej nagłej wizyty pijanego nietoperza.

Nawiasem mówiąc, wszyscy doznali ciężkiego szoku. Snape? Ponury, bezlitosny facet z wiecznie ale to wiecznie tłustą głową  pijany? To nie mogło być prawdą. Ale jak widać, nawet mity można obalić.
- Dosyć tego, Severusie – Minewra wyrwała mężczyźnie kolejny kieliszek tym samym narażając się na złowrogie spojrzenie z jego strony – wracamy do Zamku.
- Nigdzie nie wracam – jak zwykle naburmuszony Mistrz Eliksirów zachowywał się teraz jak dziecko. Założył ręce na piersi i oparł się o kominek wyrażając swój sprzeciw a żeby spotęgować ten (jak myślał) przerażający efekt jego wystąpienia, przywołał na twarz grymas i wykrzywił znacząco wargi. Teraz już znaczna część towarzystwa zaczęła chichotać i nawet Minnie nie mogła powstrzymać się przed zasłonieniem ust dłonią. Zanim Sev zdążył się zorientować, że naśmiewają się właśnie z niego, opanowana już dyrektorka Hogwartu stanowczo pociągnęła go za ramię i wsypując garść zielonego proszku w płomienie wciągnęła kolegę do kominka krzycząc wyraźnie
- Hogwart!
Zdumieni, rozbawieni i zarazem nadal zszokowani goście patrzyli w kominek w którym przed chwilą zniknęła dawna nauczycielka Transmutacji z obecnym i obecnie nietrzeźwym nauczycielem Eliksirów.
- Cóż – rzekł Alric chcąc zatuszować swój mały wybuch i jednocześnie wrócić do zajadania się niedojedzonym tostem – jestem pewien, że ta jakże… - odchrząknął - niespotykana sytuacja zapisze się w dziejach Hogwartu na długie lata – po tych słowach oprzytomniała sama gospodyni i zaczęła śmiać się z całego zajścia, mimo nieprzyjemnych dla niej samej skutków – dla dobra własnego i aby nie narażać swojego życia, proponuję nie wspominać o tym przy Snapie kiedy już wytrzeźwieje – jeszcze raz rozległ się rechot towarzystwa po czym dało się słyszeć już tylko brzdęk widelców i łyżek, kiedy wszyscy pałaszowali niedokończony posiłek.
* * * ~ * * *
- Czyś ty oszalał?! – McGonagall była wściekła na przyjaciela. – przecież to kompletny kretynizm, zjawiać się późnym wieczorem w domu Ginny Potter i żądać wyjaśnień na temat miejsca pobytu Panny Granger! I do tego – tutaj spojrzała na niego z odrazą i wrogością krzywiąc usta – w TAKIM stanie!
- Przesadzasz – mruknął kierując się w stronę barku. Chwycił za Ognistą. – ej! – oburzył się kiedy Czarownica wyrwała mu ją z ręki i skonfiskowała. Jak on czasami nie znosił tej kobiety! Przyłaziła tu za każdym razem kiedy chciał się w spokoju napić i opróżniała jego zapasy! Ona nie miała pojęcia ile kosztuje go wyważenie eliskiru, który wzmocni działanie takiego trunku! A on powtarzał tę rutynową czynność przynajmniej raz w tygodniu przez zabiegi tej okropnej, sadystycznej kobiety  - chyba wiem, dlaczego nigdy się z nikim nie związałaś – burknął i obrażony wbił się w swój ulubiony fotel tym samym zamierzając zakończyć tę bezsensowną wymianę zdań. – jestem zmęczony – dodał, żeby zostawiła go w spokoju ale i to nie dało żadnych efektów. Dawno minęły już czasy kiedy działała na nią taka wymówka.
- A to mi nowość – syknęła i usiadła naprzeciwko czarodzieja. Odetchnęła głęboko i zaczęła spokojnym już tonem – o co chodzi, Severusie? Dlaczego tak usilnie poszukiwałeś Hermiony?
Nie patrzył na nią. Z uporem wpatrywał się w ścianę naprzeciwko i zacisnął usta w wąską kreskę. Milczał.
- Powiesz mi, czy nie ja i tak wszystkiego się dowiem – wywarczała zrezygnowana bo o ile znała Severusa o tyle wiedziała, że nic z niego nie wyciągnie. Odczekała całe, długie, ciągnące się niemiłosiernie pięć minut i kiedy usłyszała głośne, pijackie chrapnięcie, wstała.
- Wiem, że udajesz – mruknęła kierując się w stronę wyjścia. Tym razem mogła poznać wersję Hermiony Granger – złapała za klamkę i kiedy zamykała za sobą ciężkie, skrzypiące drzwi do jej uszu doszedł szept Severusa.
- jestem potworem – wiedziała, że to jedyne słowa jakie zdoła wypowiedzieć tego wieczoru, tak więc jak najciszej wyszła z jego komnat i postanawiając sobie rozmowę z Hermioną udała się na spoczynek.
* * * ~ * * *
Nikt nie mógł wiedzieć, gdzie udała się Hermiona. Tym czasem ona sama wędrowała tam gdzie prowadziły ją nogi i dopiero przechodząc przez próg przytulnego, choć odrobinę podupadłego domu w którym nie widziano żywej duszy od czasu kiedy zaczęła się wojna zorientowała się, że przyszła szukać schronienia tam, gdzie zawsze je znajdowała – w rodzinnym domu swoich rodziców. Westchnęła głęboko powstrzymując napływające łzy. Tak bardzo za nimi tęskniła. Chciała tu przyjść, przytulić się do Pani Granger i opowiedzieć jej o wszystkim przez co musiała przejść. Ojciec Hermiony zaparzyłby im herbatę a potem usiadł na swoim ukochanym fotelu i przysłuchiwał się z uwagą każdemu słowu.
- Mamo, tato, gdzie jesteście? – jęknęła chowając twarz w dłoniach. Czuła się taka słaba i zupełnie bezsilna. Poczłapała się do malutkiej kuchni i umyła zakurzony czajnik. Otworzyła szafkę z kubkami i z zadowoleniem stwiedziła, że jej filiżanka nadal jest na swoim miejscu. Zaraz jednak przypomniała sobie, że przecież nie ma nawet jak zaparzyć herbaty.
- Nikt nie robił zakupów, od… - zacięła się i szybko otarła łzę spływającą po policzku – koniec tego! – mruknęła i biorąc jeszcze kilka głębokich wdechów udała się do pobliskiego, mugolskiego sklepu który na szczęście był otwarty do późna. Mugolskie pieniądze wyciągnęła jeszcze ze skarbonki w której trzymała kiedyś oszczędności. Na całe szczęście było ich dosyć, by kupić trochę mugolskiego jedzenia i opakowanie ulubionej, malinowej herbaty. Wracając do domu zabrała też pocztę. Nagromadziła się jej pokaźna ilość tak, że pod koniec drogi zostały jej jeszcze dwa listy do przeczytania… jeden od cioci Lisy i jeden… adresowany do niej. Bez daty, bez nadawcy. Po prostu do niej. Ktoś musiał wrzucić go całkiem niedawno i znać jej mugolski adres. Przyspieszyła tempa i po niespełna dziesięciu minutach siedziała nakryta kocem drżącymi z zimna i ze strachu rękoma rozrywając białą kopertę. Wypadła z niej mała karteczka, którą natychmiast podniosła.
„Hermiono!
Jestem przekonany, że pamiętasz moją wieczorną wizytę i mam nadzieję, że intuicja mnie nie zawodzi. Jeśli to czytasz znaczy, że wróciłaś do domu rodziców dokładnie tak, jak to przewidziałem.
Mały upominek i istotna informacja na temat Pottera, o którego wypytywałaś.
Niby Harry, jak zwykłaś mnie nazywać w myślach.”
Szybko przejrzała zawartość koperty. Dostała tylko skrawek gazety. Żadnych wskazówek, nic o Harrym. Spojrzała szybko i zamarła. Czarny, tłusty nagłówek głosił
„HARRY POTTER ZAGINĄŁ!”
 a data wydania Proroka codziennego była datowana na jutro.


7 komentarzy:

  1. Wow, co tu się dzieje! No nie powiem zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem, spodziewałam się zupełnie czegoś innego, ale rozdział po prostu boski! Mam nadzieję, że dodasz wkrótce nowy rozdział, nie wiem jak ja wytrzymam do nowego rozdziału ;) Weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak pisałam w prologu, trafiłam tu dzisiaj i jest genialnie. Innego słowa na to nie znajduję. Kocham twoje kreacje postaci, bo zwykle robią z Seva chamskiego s****ysyna (za przeproszeniem), a z Hermiony puszczalską. U Ciebie są IDEALNI. Czekam na więcej :D weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję <3 czasami taki komentarz potrafi wywołać wieeelki uśmiech (jak u mnie w tym przypadku) ;3

      Usuń
    2. Cieszę się bardzo :) nie mogę się już doczekać następnego rozdziału :D czekam z niecierpliwością

      Usuń
  3. Bardzo ciekawe. Czekam na więcej.
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  5. Według Twojego opowiadania wynika, że w wojnie przeżył Fred Weasley, o George'u nie wspomniałaś, czyli wynika, że on zginął. Normalnie to Fred zginął a George przeżył. Taki mały szczegół ;)
    Opowiadanie bardzo fajne, przed chwilą zaczęłam czytać i bardzo mi się spodobało :)

    OdpowiedzUsuń