Cześć! Rozdział mam nadzieję, że odpowiedniej długości (wiem, że pojawiały się już dłuższe ale kolejny liczy około 25 stron) - teraz pojawiać się będą tylko dłuższe. Nie bijcie za błędy! I koniecznie powiedzcie co o tym myślicie. Nie jest zbyt chaotycznie? Pozdrawiam! ;*
- Przez chwilę myślałam, że... - nieznajomy a właściwie znajomy wprawił ją w prawdziwe osłupienie. Objęło jej myślenie do tego stopnia, że nie była w stanie wydusić z siebie chociażby jednego, krótkiego słówka przy czym zbliżając się nieco do tego wizualnie bliskiego jej człowieka potknęła się jeszcze o dywan i od upadku uratował ją jedynie refleks. W końcu spadła jak kot na cztery łapy.
- Że co? -Spojrzał z politowaniem. Bezustannie świdrował ją
intensywnym spojrzeniem oczekując napadu furii, histerii czy czegokolwiek co
spotykało wszystkich biednych, naiwnych mężczyzn, którzy mieli to nieszczęście
narazić się zirytowanej czarownicy. Nic jednak nie wskazywało na przejawy
agresji, wręcz przeciwnie.
- Jesteś... wyglądasz jak... przypominasz mi... - nie mogła
się wysłowić. Mężczyzna średniego wzrostu, szczupły ale wysportowany, czarne,
potargane we wszystkie strony włosy i zielone, aż zbyt znajome oczy.
- Harry'ego Pottera? - podpowiedział uśmiechając się przy
tym tak szyderczo, że kobieta zaczęła rozważać, czy oby nie doszukała się
właśnie pierwszych syndromów informujących, że w jej pokoju, przed jej
kominkiem, głaszcząc ukochanego kota rozkłada się właśnie psychopata przebrany
za jej przyjaciela.
- Ale on nie stroi takich błazeńskich minek. Tę zdolność
przypisywałabym raczej Fretce - mruknęła przywołując w myślach Dracona,
aroganckiego Ślizgona, który przez siedem lat zanim ulotnił się gdzieś po
Wojnie, nękał ją i zaczepiał skutecznie psując jej humor. Nie mogła się
przecież cieszyć, że w minach godnych właśnie takiego nadętego egoisty widzi
twarz Harry'ego.
- Ach tak - przybysz wstał tym razem przybierając nadąsaną
minę i skrzyżował ręce na piersiach. - może usiądziesz? - zaproponował i w
głowie Hermiony nagle pojaśniało. Rozmawia sobie spokojnie z osobą, która
rzuciła na jej pokój zaklęcia ochronne tak, by oddzielić ich konwersację od
całej reszty cywilizowanego świata i przyjaciół, którzy w razie zagrożenia
mogliby ją obronić? I to chyba on steruje demonem?
- Steruje to raczej kiepskie określenie - uśmiechnął się
dodając nutkę ironii. Zupełnie niepotrzebnej zresztą.
- Powiedziałam to na głos? - złapała się za usta a oczy
stały się wielkie jak galeony. Rozbawiła tym mężczyznę, chociaż nigdy by się do
tego nie przyznał. Był zimny, twardy i profesjonalny. Reputacji nie mogła mu
zepsuć jakaś szlamowata Gryfonka. Rzecz jasna reputacji niezawodnego zabójcy,
manipulatora i mściciela bo jakby nie patrzeć Harry Potter na którego imieniu
żerował przeobrażając się na stałe w okularnika - reputacje miał niezniszczalną
i o solidnych argumentach. To znacznie ułatwiało brudną robotę - no i prawie
nigdy nie był podejrzany.
Przyjrzał się jeszcze dziewczynie wyczekującej na jego
odpowiedź. Brązowe, lśniące włosy układające się w delikatne fale, czekoladowe
tęczówki, które mogłyby stopić lód w sercu największego twardziela i
kobieciarza, oliwkowa cera bez skazy i pełne, malinowe usta strącały trzeźwe
myślenie na boczne tory. Nie mógł się skupić. Nie przy tej dziewczynie. Ale i
nie mógł pozwolić, by to zauważyła. O nie, nie, nie. Trzeba wziąć się w garść.
- Nie musiałaś - szepnął dodając groźnie pobrzmiewające
nutki. Nie dała się zwieść ani nawet przestraszyć. Przeciwnie. Roześmiała się
perliście odrzucając włosy do tyłu. Tyle, że nie był to śmiech jakim obdarzała
przyjaciół. Zawierał w sobie potężną dawkę rozczarowania i nawet jemu zrobiło
się głupio. Poczuł chęć wytłumaczenia się ale ona nie dała mu dojść do słowa.
Spojrzenie stało się nieprzenikliwe a ona sama tonem zimnym i nie znoszącym
sprzeciwu zażądała
- Odwołaj swojego stwora.
Grał na zwłokę.
- Stwora? Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- Owszem, masz doskonałe pojęcie. I zrobisz co mówię.
- Bo co?
- Bo nie dożyjesz rana - uśmiechnęła się słodko. Nie
potrafił teraz przebić bariery w jej głowie, nie potrafił odczytać jej myśli,
zamiarów, intencji. Podejrzewał, że nie mogą być czyste skoro aż tak głęboko je
schowała.
I dzięki Merlinowi, że zrezygnował z dalszych prób łamania
tych barier. Bo nikt prócz samej zainteresowanej nie mógł wiedzieć, że ona
najzwyczajniej w świecie blefuje.
- Ależ Hermiono - ręce ''niby'' Harry'ego opadły w geście
poddania i cała magia jakiej poddana została dziewczyna decydując się na raczej
mało efektowne wejście do jej własnego dormitorium - przecież jestem Harry.
Tylko Harry. - otworzyła szerzej oczy, teraz pełne zdumienia. Może i ten
człowiek znał już zbyt wiele szczegółów ale skąd mógł wiedzieć o słowach, które
były skierowane do Gajowego w dniu jego jedenastych urodzin kiedy Hagrid we
własnej osobie dorobił świński ogonek Dudley'owi i przekazał z czego chłopak
naśmiewał się razem z olbrzymem całymi miesiącami. Dokładnie pamiętała jak
denerwowała ją powtarzana w koło historia o nieco otyłym dzieciaku, którego
załatwiono parasolką.
- PRZESTAŃ! - wrzasnęła i rzuciła się z piąstkami na
zielonookiego. Zasiał w niej ziarno zwątpienia. Nie chciała wierzyć, że to
właśnie jest jej przyjaciel. Nie mógł nim być. Ten stał niewzruszony kiedy
czarownica okładała jego tors ciosami.
- A myślałem, że uderzysz w twarz - kobieta zamachnęła się z
całej siły przypominając sobie incydent z trzeciej klasy i już po chwili Harry,
który (miała nadzieję) Harry'm nie był trzymał się za obolałą szczękę - kurwa,
mój błąd. Dobry prawy sierpowy - zauważył a w jego głosie dało się wyczuć nutkę
zadowolenia. Tylko... zadowolenia z czego? No ale nie było czasu, żeby się nad
tym zastanowić. Już po chwili zadał pytanie, które prawie zwaliło ją z nóg i
bynajmniej nie z wrażenia. Raczej ze strachu.
- Słyszałaś już o Severusie? - w tym miejscu zaśmiał się tak
paskudnie jak tylko było to możliwe i ten że śmiech przypominał jej o
czarnoksiężniku, którego imienia bali się wszyscy. Bali się, choć jak wiadomo
strach przed imieniem zwiększa strach przed tym kto je nosi. I bali się na
próżno, bo owy straszliwy czarnoksiężnik zginął pokonany przez siedemnastolatka,
wybrańca, męża Ginewry Weasley i jej najlepszego przyjaciela.
- Nie - nie umknęło mu, że jej głos zadrżał kiedy tak
zaprzeczała. Och, jak bardzo cieszyła go jej niepewność i zawahanie.
- Cóż - wycedził te słowa przywołując złośliwy uśmieszek.
Hermiona patrzyła w twarz bliskiego jej Gryfona i nie mogła doszukać się w niej
żadnych znajomych cech. Żadnych pozytywnych reakcji. Kompletnie nic. - mógłbym
przekazać ci parę istotnych informacji - tutaj popatrzył na nią znacząco -
oczywiście nie za darmo - położył nacisk na te słowa.
W kobiecie aż się zagotowało. Nie za darmo? Co do Merlina
znaczy ''darmo'' albo ''nie darmo''? Cholerny, niewyżyty zboczeniec w
przebraniu Harry'ego! Och, niech tylko się dowie. Trzeba by go zlikwidować,
zamknąć, unieszkodliwić najlepiej dzisiaj, zaraz, teraz - myślała gorączkowo a
jej policzki przybierały odcień godny zawstydzonemu Ronaldowi.
- Spieprzaj - wywarczała i już miała zamachnąć się po raz
kolejny w jego stronę kiedy ten uniósł ręcę w obronnym geście.
- Ej, EJ KOBIETO SPOKOJNIE! - zatrzymała pięść tuż przy jego
twarzy - nie to miałem na myśli - teraz już całkowicie ją opuściła i mrucząc
coś pod nosem założyła ręce na piersi.
Nawet ta urocza złość, co więcej nawet uderzenie nie
osłabiło jego myśli. Nadal podobała mu się jej aparycja i ten diabelski
charakterek. Pfu, diabelski! Iście Gryfoński.
- Tak? - warknęła przybierając wrogą postawę - a niby co
miałeś na myśli? - nie wiedziała po co prowadzi tę konwersację ale czuła, że to
potrzebne, że dowie się czegoś naprawdę ważnego.
- Chcę, żebyś mi coś dała. Coś co należy do Severusa
Snape'a.
- Niby co? - tym razem była zdziwiona. - ja nie mam niczego,
co mogłoby być jego własnością.
- Jesteś pewna? - zaczęła się zastanawiać ale za nic w
świecie niczego nie mogła sobie przypomnieć. No chyba, że...
Złapała się za drobny, złoty amulet, który podarował jej tak
niedawno. Ale po co zwykły, nic nie warty talizman kopii jej najlepszego
przyjaciela?
- Tak, właśnie o to mi chodzi, Hermiono.
- Chyba żartujesz. - żachnęła się.
- To nie jest zwykły amulet...
- Skąd wiesz co to jest i skąd możesz wiedzieć, że ja
określam go mianem zwykłego?! Przecież ci tego nie powiedziałam!
- Mówiłem ci już, nie musisz mówić. - zdenerwowana tupnęła
nogą czym wywołała uśmiech u rozmówcy.
- To jak?
- No... no dobrze - westchnęła nakładając wszelkie bariery
na swój umysł i postanowiwszy niezachwiane skupienie usiadła. Gdyby dowiedział
się, że wcale nie ma zamiaru oddać talizmanu, nigdy nie wydusiłby z siebie
słowa. A ona chciała wiedzieć.
- Pamiętasz dzień w
którym zmarł Ronald? - zaczął i zaczął zupełnie nie tak jak powinien. Widział
to po jej minie i spojrzeniu zranionej sarny.
- Bo co? - zupełnie go zaszokowała taką bojową odpowiedzią.
Myślał już, że się rozpłacze.
- Pamiętasz? - postanowił więc kłaść na to nacisk.
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie - upomniała go.
- Ty zrobiłaś to pierwsza - ucichła - poza tym, droga damo
nie przystoi ci wymądrzać się w towarzystwie.
- Też mi towarzystwo.
- Też mi dama
- Jesteś gorszy od Severusa
- PAMIĘTASZ?!
- A JAK MIAŁABYM NIE?! - najwyraźniej się wkurzyła -
pomyślał kiedy kobieta poczerwieniała. - TO BYŁ MÓJ NARZECZONY KRETYNIE!
- Owszem, był. A jego śmierć nie była wypadkiem.
- Co? Jak to? Przecież,,, przecież policja... dowody..
- Policjanci byli pod silnym działaniem imperiusa.
- Nie wierzę ci.
- Przedstawię dowody.
- Nie, nie trzeba.
- A więc? - podszedł do niej i przykrył dłonią jej małą,
zgrabną rączkę. Początkowo chciała się wyrwać ale zaraz potem poczuła dziwny
prąd i przenikające zimno. Nagle wszystko pociemniało.
* * * ~ * * *
- No, no, no - zimny głos odbijał się od ścian ciemnego
pomieszczenia. - kogo my tu mamy - roześmiał się - nieudolny wiewiór, Weasley.
Twarzy oprawcy nie było widać, za to Rudowłosego Gryfona
doskonale. Zapadnięta, na policzkach zaschnięta krew, podarte łachmany i mściwy
wyraz twarzy.
- Harry się dowie - odpowiedział hardo, choć głos łamał mu
się pod wpływem tortur jakich doznał dzisiejszego dnia.
- Harry Potter, Ronald Weasley i twoja żałosna narzeczona,
pani mądralińska - mruczał zadowolony, upajając się złością jaką wywoływał w
Rudzielcu.
- NIE MÓW TAK O HERMIONIE! - wrzasnął szarpiąc kajdany.
- Bo co mi zrobisz, Weasley? Wiesz, zawsze byłeś nieudolny.
Już w pierwszej klasie, kiedy zobaczyłem cię w ławce razem z tym Potterem -
prawie wypluł to nazwisko - tak bardzo podobnym do swego ojca, wiedziałem, że jesteś
ciamajdą. Nawet Longbotton odpukać, był lepszy od ciebie. Nawet on.
- Łżesz! - twarz mężczyzny wykrzywiała się w bólu, słowa
kata godziły w niego mocniej niż klątwy. Zawsze starał się być dobry. Tak,
jasne był wybuchowy, może nawet agresywny ale starał się z tym walczyć.
Podejmował próby ulepszenia samego siebie.
- Ja nigdy nie kłamie, Weasley - twarz mężczyzny wynurzyła
się z mroku i teraz jak na dłoni widać było pokryte głębokimi bliznami
policzki, haczykowaty nos i długie włosy ale rysy twarzy nadal się rozmywały,
tak że nie sposób było je zobaczyć. - żal mi podnosić różdżki na bezmózga,
którego oddałaby własna matka.
Po policzkach rudzielca spływały gorące łzy wielkości ziaren
grochu a w oczach szalały bolesne ogniki. Wiedział już, że umrze. Że odda życie
i pozwoli zapolować na swoich przyjaciół. Przecież to nie mogło się skończyć
inaczej.
- Może i Panna-wiem-to-wszystko jak zwykli ją nazywać
uczniowie domu Węża była piekielnie dobrą czarownicą i miała łeb nie od parady
za to tyłka i innych - tu roześmiał się jakby właśnie usłyszał genialny żart -
narządów nie potrafiła upilnować.
- KŁAMIESZ! NIE MÓW TAK O NIEJ! - nie miał już siły krzyczeć
ale musiał bronić jej honoru. Nie mógł w nią zwątpić i nieważne ile trwałyby
tortury, musiał je przetrwać sam, tu i teraz. I musiał zginąć z pewnością, że
nie dał splamić honoru narzeczonej.
Każda rana, ból jaki zadał mu oprawca była niczym w
porównaniu do tego, co będzie musiała przeżyć Hermiona kiedy dowie się o jego
śmierci. Ale jednego był pewien do samego końca.
- To się na tobie zemści, Smarkerusie - po tym zdaniu głowa
opadła mu bezwładnie na prawe ramie a oczy odbijały pustkę.
* * * ~ * * *
Wyrywała się, krzyczała ile sił w płucach ale to wszystko na
nic. Nieznajomy puścił jej rękę i wpatrywał się w nią oczekując reakcji.
- to nie prawda! - szlochała drapiąc sobie ręce z nerwów -
to wszystko kłamstwo!
- Skoro właśnie tak wolisz to odbierać - odrzekł spokojnym
tonem i odwrócił się do niej plecami - jeszcze przyjdę po to, co do mnie należy
- po tych słowach zniknął tak jakby rozpłynął się w powietrzu.
Nie wiedziała ile czasu leżała tak bezwiednie na dywanie
patrząc w sufit i wypłakując sobie oczy. Ron! Jej Ron, narzeczony, przyjaciel,
zabity przez Snape'a! Tego samego cholernego śmierciożercę, który gnębił ich
trójkę przez sześć lat! Tego obleśnego mężczyznę, który zabijał i gwałcił a
któremu ona wybaczyła.
Nie miała sił na nic. Czuła że zapadła się w niej cała
nadzieja, cała chęć do życia, do istnienia. Mogłaby zginąć. Mogłaby tu i teraz.
Nagle wstąpiła w nią wściekłość, która zastąpiła łzy.
Chciała iść. Chciała ale nie wiedziała dokąd. Jej drobne ciało trzęsło się
jakby własnie teleportowała się na Syberię mimo tego, że było rozpalone. Jej
myśli krążyły wokół najgorszych historii i scenariuszy. Chciała zemsty na tym
człowieku. Powolnej i nieprzerwanej, słodkiej. Chciała zemsty i miała zamiar ją
dostać.
Wybiegła na korytarz, nie myśląc do końca o tym co właśnie
robi i gdzie zamierza pójść. Nie zważając na swoje kroki wpadła na kogoś.
Zatrzymała się dopiero wtedy kiedy zorientowała się, że to te same, tłuste,
czarne włosy.
- bitwa zakończona - widziała jak głęboko wciągnął i
wypuścił powietrze. Pewnie myślał, że nic nie wie. Zmierzyła go nienawistnym
spojrzeniem i głosem całkowicie już obojętnym dodała - mam nadzieję, że
zdechniesz, Snape - i nie patrząc na niego, pobiegła pomóc swoim bliskim. W
końcu ktoś na pewno był ranny.
* * *
- Minnie? - Molly Weasley nie wiedziała co dzieje się wokół
niej. Hermiona szlochając ukrywała się w ramionach Ginewry i rozmawiały o czymś
półgłosem, McGonagall właśnie naprawiała stary kredens w którym Snape uwielbiał
rozstawiać setki niepotrzebnych nikomu mikstur a większość młodziaków siedziało
opartych o ścianę. Jedni trzymali się kurczowo za poparzone miejsca, inni
natomiast nie bardzo przejmowali się swoim stanem.
Minerwa odwróciła się błyskawicznie i nie zważając na resztę
porozbijanych mebli od razu skoczyła w stronę Pani Weasley
- wszystko w porządku? Coś cię boli? Głowa? Czujesz nogi?
Dobroduszna kobieta zaśmiała się nad wyraz dziewczęco jak na
jej wiek i odpowiedziała równie wesoło
- oczywiście, kochana.
- Ale nie schodź z noszy, musi cię obejrzeć Pani Pomfrey -
ta nie słuchając jej już wcale wpatrywała się teraz w zaczerwienioną i
zapłakaną Mionę. Nie mogła pojąć dlaczego ta mała tak płacze. Przecież nikt nie
odniósł pokaźnych ran. A przynajmniej miała taką nadzieję. - Słyszysz mnie,
Molly? - najwyraźniej dyrektorka ciągle coś do niej mówiła. Pokiwała z
przekonaniem głową i zaraz poczuła, że ktoś wciska jej w usta jakiś eliksir po
którym zanim zdążyła otworzyć usta, po prostu odpłynęła.
- Co jest z Mioną? - dopytywał się szeptem Fred kiedy ta
odeszła by złożyć końcowy raport dawnej nauczycielce Transmutacji.
- Cóż, przechodzi mały... jakby to ująć... kryzys. - Ginny
spojrzała w stronę brązowookiej. Miały do zarobienia sporo zaległości i to
tylko przez jej głupotę. Jak mogła w ogóle pomyśleć o niej i o Harry'm w TYM
sensie. Sama nie wiedziała o co dokładnie chodzi. Hermiona nie była w stanie
wymusić jakiegoś racjonalnego zdania, które przeszłoby jej przez gardło więc zrozumiała
tylko pojedyncze wyrazy jak 'Snape' i 'dupek'. To akurat nie było żadnym
zdziwieniem, bo chyba każdy kto miał z nim chociaż jedną lekcje eliksirów, ba!
Nawet nie lekcję, wystarczyło, że spotkał go gdzieś na korytarzu wiedział, że
Snape jest dupkiem o tłustych włosach i krzywym nosie.
Ale teraz? Najwyraźniej dał się we znaki Gryfonce.
- Ma pecha, musi go widywać codziennie - Ginewra jęknęła na
tę myśl i chciała jeszcze raz przyjrzeć się dawno nie widzianej przyjaciółce
ale ta znikła.
- Ginny? - McGonagall zmierzała teraz w jej stronę. -
Hermiona źle się czuje. Złożyła raport i kazała przekazać ci to - tu wręczyła
Rudowłosej kopertę i odwróciła się, by ostatecznie zakończyć porządki.
Nie minął nawet kwadrans kiedy wszyscy członkowie Zakonu,
którzy nie trafili pod skrzydła nieco przerażającej pielęgniarki usłyszeli
- Skończone! Ginewra zaprasza Was na kolację!
Dało się słyszeć śmiechy starszych członków i szmer
zadowolonych z siebie młodziaków. Tylko Ginny Weasley cały czas miała w głowie
zrozpaczoną Gryfonkę.
* * *
Po jakimś czasie podniosła atmosfera nieco opadła i szyscy
ze smakiem zajadali się kolacją podaną przez najmłodszą latorośl Weasley’ów
tak, że Ginewra, która uwijała się jak w ukropie a mimo to nie nadążała z
podawaniem tostów i naleśników z
owocami.
- Mmm, przepyszne, Ginn. Muszę częściej wpadać tu na kolację
– rozpływała się Alice. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem i grzecznie
podziękowała, chichocząc w myślach. Co jak co ale była przekonana, że Fred nie
miałby zupełnie nic przeciwko. Jak on na nią patrzył! Całkiem w ten sposób w
jaki ona patrzyła na Harry’ego kiedy ten po raz pierwszy zjawił się w Norze.
Miał nawet takie rumieńce! Kiedy spostrzegł, że młodsza siostra przygląda się
mu z rozbawioną miną nagle odwrócił wzrok i przeprosił wszystkich twierdząc, że
jest zmęczony i przecież już późno po czym szybko opuścił mieszkanie siostry.
Spojrzała na zegarek i westchnęła zastanawiając się gdzie właściwie
podziewa się jej mąż o tak późnej porze. Obiecał wrócić przed kolacją ale jak
do tej pory nie dawał żadnych znaków życia co zresztą było dość nietypowe bo
Potter cenił sobie takie spotkania i zawsze z uśmiechem siadał do stołu. Można
nawet powiedzieć, że jako pierwszy pałaszował pierwszą porcję, zupełnie jak
kiedyś Ron w tempie błyskawicznym połykając wszystko, co zostało podane. Czasami
śmiała się z niego, przypominając mu o zgorszonej minie, jaką przywoływała
Miona za każdym razem kiedy widziała, jak ktokolwiek stołuje się w ten mało
apetyczny sposób ale okularnik nic sobie z tego nie robił
- Kochanie, nikt nie oparłby się takim zapachom. A mogę
zapewnić, że smak jeszcze lepszy! – zwykł mawiać nadziewając na widelec kolejny
kawałek kurczaka czy zajadając się naleśnikami z czekoladą.
Rozmyślania Ginewry i zresztą nie tylko rozmyślania przerwał
trzask w kominku.
- Harry, wróciłeś! – krzyknęła Rudowłosa odwracając się w
tamtą stronę i natychmiast zrzedła jej mina. Podobnie jak innym – spostrzegła czując,
że dobra atmosfera prysła właśnie jak bańka mydlana.
- GDZIE JEST GRANGER?! – ryknął Snape zataczając się przy
tym i upuszczając butelkę Ognistej. Większość zebranych ze zdumienia otworzyła
szeroko buzię i tylko Minewra zdawała się zachowywać rozsądek. Severusowi
wyraźnie nie spodobało się nagłe milczenie imprezowiczów bo tak samo chwiejnym
krokiem podszedł do stołu i powtórzył, a raczej wyryczał swoje pytanie po raz
kolejny – PYTAM SIĘ, GDZIE JEST GRANGER!
- Uspokój się, Snape – odezwała się McGonagall wstając
gwałtownie. Czuła, że z tej dyskusji czy też może wtargnięcia nie wyniknie nic
pozytywnego.
- NIE! – mężczyzna uderzył pięścią w stół tak, że parę
talerzy pospadało z niego wywołując huk i tym samym powodując, że zaproszeni
mężczyźni zerwali się na równe nogi wyciągając różdżki i celując w stronę
Czarnowłosego.
- Tutaj jej nie ma, Snape – warknął Alric, najbardziej
zbuntowany nastolatek jakiemu pozwolono na przystąpienie do rozbudowanej sieci
Zakonu.
- TY! – Snape zwrócił się w stronę płomiennowłosej i
wycelował w nią różdżką – Ty na pewno wiesz, gdzie jest teraz ta mała smarkula!
- Otóż nie – Ginewra naprawdę siliła się na spokój ale ten
opuścił ją całkowicie kiedy znienawidzony nauczyciel podbiegł do niej i złapał
za kołnierzyk szaty potrząsając nią i wykrzykując jakieś niezrozumiałe słowa.
- Tego już za wiele, Severusie! – teraz to Artur wstał od
stołu, podnosząc głos. – natychmiast puść moją córkę! – czarne jak dwa żuki
oczy skierowały się w stronę czarodzieja – wyjdź z tego domu – wskazał palcem na drzwi i
marszcząc groźnie brwi czekał, aż pijany czarodziej zabierze się z mieszkania
jego córeczki.
- Ja muszę wiedzieć, gdzie ona jest – nie dawał za wygraną
charcząc i wypijając na raz cały kieliszek szampana, którego zagarnął sobie ze
stołu.
- Tego już za wiele – Artur, zwykle spokojny człowiek o
anielskiej cierpliwości teraz wglądał, jakby właśnie dostał apopleksji. Gdyby
nie Minewra McGonagall, która położyła mu dłoń na ramieniu tym samym dając
znak, że załatwi to sama nie wiadomo jakie byłyby skutki tej nagłej wizyty
pijanego nietoperza.
Nawiasem mówiąc, wszyscy doznali ciężkiego szoku. Snape?
Ponury, bezlitosny facet z wiecznie ale to wiecznie tłustą głową pijany? To nie mogło być prawdą. Ale jak
widać, nawet mity można obalić.
- Dosyć tego, Severusie – Minewra wyrwała mężczyźnie kolejny
kieliszek tym samym narażając się na złowrogie spojrzenie z jego strony –
wracamy do Zamku.
- Nigdzie nie wracam – jak zwykle naburmuszony Mistrz
Eliksirów zachowywał się teraz jak dziecko. Założył ręce na piersi i oparł się
o kominek wyrażając swój sprzeciw a żeby spotęgować ten (jak myślał)
przerażający efekt jego wystąpienia, przywołał na twarz grymas i wykrzywił
znacząco wargi. Teraz już znaczna część towarzystwa zaczęła chichotać i nawet
Minnie nie mogła powstrzymać się przed zasłonieniem ust dłonią. Zanim Sev
zdążył się zorientować, że naśmiewają się właśnie z niego, opanowana już
dyrektorka Hogwartu stanowczo pociągnęła go za ramię i wsypując garść zielonego
proszku w płomienie wciągnęła kolegę do kominka krzycząc wyraźnie
- Hogwart!
Zdumieni, rozbawieni i zarazem nadal zszokowani goście
patrzyli w kominek w którym przed chwilą zniknęła dawna nauczycielka
Transmutacji z obecnym i obecnie nietrzeźwym nauczycielem Eliksirów.
- Cóż – rzekł Alric chcąc zatuszować swój mały wybuch i jednocześnie
wrócić do zajadania się niedojedzonym tostem – jestem pewien, że ta jakże… -
odchrząknął - niespotykana sytuacja zapisze się w dziejach Hogwartu na długie
lata – po tych słowach oprzytomniała sama gospodyni i zaczęła śmiać się z
całego zajścia, mimo nieprzyjemnych dla niej samej skutków – dla dobra własnego
i aby nie narażać swojego życia, proponuję nie wspominać o tym przy Snapie
kiedy już wytrzeźwieje – jeszcze raz rozległ się rechot towarzystwa po czym
dało się słyszeć już tylko brzdęk widelców i łyżek, kiedy wszyscy pałaszowali
niedokończony posiłek.
* * * ~ * * *
- Czyś ty oszalał?! – McGonagall była wściekła na
przyjaciela. – przecież to kompletny kretynizm, zjawiać się późnym wieczorem w
domu Ginny Potter i żądać wyjaśnień na temat miejsca pobytu Panny Granger! I do
tego – tutaj spojrzała na niego z odrazą i wrogością krzywiąc usta – w TAKIM
stanie!
- Przesadzasz – mruknął kierując się w stronę barku. Chwycił
za Ognistą. – ej! – oburzył się kiedy Czarownica wyrwała mu ją z ręki i
skonfiskowała. Jak on czasami nie znosił tej kobiety! Przyłaziła tu za każdym
razem kiedy chciał się w spokoju napić i opróżniała jego zapasy! Ona nie miała
pojęcia ile kosztuje go wyważenie eliskiru, który wzmocni działanie takiego
trunku! A on powtarzał tę rutynową czynność przynajmniej raz w tygodniu przez
zabiegi tej okropnej, sadystycznej kobiety
- chyba wiem, dlaczego nigdy się z nikim nie związałaś – burknął i
obrażony wbił się w swój ulubiony fotel tym samym zamierzając zakończyć tę
bezsensowną wymianę zdań. – jestem zmęczony – dodał, żeby zostawiła go w
spokoju ale i to nie dało żadnych efektów. Dawno minęły już czasy kiedy
działała na nią taka wymówka.
- A to mi nowość – syknęła i usiadła naprzeciwko czarodzieja.
Odetchnęła głęboko i zaczęła spokojnym już tonem – o co chodzi, Severusie? Dlaczego
tak usilnie poszukiwałeś Hermiony?
Nie patrzył na nią. Z uporem wpatrywał się w ścianę naprzeciwko
i zacisnął usta w wąską kreskę. Milczał.
- Powiesz mi, czy nie ja i tak wszystkiego się dowiem –
wywarczała zrezygnowana bo o ile znała Severusa o tyle wiedziała, że nic z
niego nie wyciągnie. Odczekała całe, długie, ciągnące się niemiłosiernie pięć
minut i kiedy usłyszała głośne, pijackie chrapnięcie, wstała.
- Wiem, że udajesz – mruknęła kierując się w stronę wyjścia.
Tym razem mogła poznać wersję Hermiony Granger – złapała za klamkę i kiedy
zamykała za sobą ciężkie, skrzypiące drzwi do jej uszu doszedł szept Severusa.
- jestem potworem – wiedziała, że to jedyne słowa jakie
zdoła wypowiedzieć tego wieczoru, tak więc jak najciszej wyszła z jego komnat i
postanawiając sobie rozmowę z Hermioną udała się na spoczynek.
* * * ~ * * *
Nikt nie mógł wiedzieć, gdzie udała się Hermiona. Tym czasem
ona sama wędrowała tam gdzie prowadziły ją nogi i dopiero przechodząc przez
próg przytulnego, choć odrobinę podupadłego domu w którym nie widziano żywej
duszy od czasu kiedy zaczęła się wojna zorientowała się, że przyszła szukać
schronienia tam, gdzie zawsze je znajdowała – w rodzinnym domu swoich rodziców.
Westchnęła głęboko powstrzymując napływające łzy. Tak bardzo za nimi tęskniła.
Chciała tu przyjść, przytulić się do Pani Granger i opowiedzieć jej o wszystkim
przez co musiała przejść. Ojciec Hermiony zaparzyłby im herbatę a potem usiadł
na swoim ukochanym fotelu i przysłuchiwał się z uwagą każdemu słowu.
- Mamo, tato, gdzie jesteście? – jęknęła chowając twarz w
dłoniach. Czuła się taka słaba i zupełnie bezsilna. Poczłapała się do malutkiej
kuchni i umyła zakurzony czajnik. Otworzyła szafkę z kubkami i z zadowoleniem
stwiedziła, że jej filiżanka nadal jest na swoim miejscu. Zaraz jednak
przypomniała sobie, że przecież nie ma nawet jak zaparzyć herbaty.
- Nikt nie robił zakupów, od… - zacięła się i szybko otarła
łzę spływającą po policzku – koniec tego! – mruknęła i biorąc jeszcze kilka
głębokich wdechów udała się do pobliskiego, mugolskiego sklepu który na
szczęście był otwarty do późna. Mugolskie pieniądze wyciągnęła jeszcze ze
skarbonki w której trzymała kiedyś oszczędności. Na całe szczęście było ich
dosyć, by kupić trochę mugolskiego jedzenia i opakowanie ulubionej, malinowej
herbaty. Wracając do domu zabrała też pocztę. Nagromadziła się jej pokaźna
ilość tak, że pod koniec drogi zostały jej jeszcze dwa listy do przeczytania…
jeden od cioci Lisy i jeden… adresowany do niej. Bez daty, bez nadawcy. Po
prostu do niej. Ktoś musiał wrzucić go całkiem niedawno i znać jej mugolski
adres. Przyspieszyła tempa i po niespełna dziesięciu minutach siedziała nakryta
kocem drżącymi z zimna i ze strachu rękoma rozrywając białą kopertę. Wypadła z
niej mała karteczka, którą natychmiast podniosła.
„Hermiono!
Jestem przekonany, że
pamiętasz moją
wieczorną wizytę
i mam nadzieję, że
intuicja mnie nie zawodzi. Jeśli to czytasz
znaczy, że wróciłaś
do domu rodziców
dokładnie
tak, jak to przewidziałem.
Mały upominek i
istotna informacja na temat Pottera, o którego wypytywałaś.
Niby Harry, jak
zwykłaś mnie nazywać
w myślach.”
Szybko przejrzała zawartość koperty. Dostała tylko skrawek
gazety. Żadnych wskazówek, nic o Harrym. Spojrzała szybko i zamarła. Czarny,
tłusty nagłówek głosił
„HARRY
POTTER ZAGINĄŁ!”
a data wydania
Proroka codziennego była datowana na jutro.